
Więcej książki to więcej seksu
Od zawsze Księga była dla mnie czymś najważniejszym. Ba: pisana wielką
literą schulzowską świętością stawała się niemal każda.
Książki nie tylko pożeram, ale od zawsze próbowałem je pisać. Moja pierwsza powieść
nosiła tytuł Zbyszko i kszyżacy (lat 7), druga to kryminał Inspektor Roscoe na tropie (lat 10),
a potem to już była tylko seria Przygody maniaka (lat 14 – przygodach mężczyzny, który
właściwie nie jadł, nie pił, tylko uprawiał seks).
Książki te jakoś wydawałem – z różnym efektem. Przygody maniaka stały się istnym przebojem w podstawówce, masowo przepisywane niczym samizdat (póki nie wpisałem jednej z nauczycielek jako bohaterki). Ale już kryminał przepisywany przez kalkę na dziadkowej maszynie do pisania był sukcesem – osiągnął obłędny nakład czterech egzemplarzy, z czego trzy kupili Dziadkowie.
Dziś też mam istną szajbę na punkcie kultury – a zwłaszcza czytelnictwa. I nie chodzi tylko o to, że jestem redaktorem magazynu społeczno-kulturalnego „Kraków i Świat” (z naciskiem na kulturalny). I nie o to, że mamy małe wydawnictwo. I nie o to, że chcemy na tym zarabiać. I nawet nie o to, żeby ratować Polskę.
Powód jeden: to po prostu wielka frajda.
I trzeba zadbać, aby społeczeństwo to mogło mieć.
Zabawne, że czuję się klasycznym liberałem – ważny jest dla mnie rynek i zapotrzebowanie ludzi na wszelakie produkty. Ale to nie znaczy, że z tego ma wyrastać…
Ilustracja: ragment obrazu Marinusa van Reymerswaelego Poborcy podatków, pierwsza połowa XVI wieku, źródło: Wikipedia
Cały tekst dostępny w numerze Nr 09–10 (249–250) rok XXI, wrzesień–październik 2025.