
Potrzebni niepotrzebni: Wojciech Parszewski
Młody aktor, Wojciech Parszewski, opowiada o życiu na scenie i padaczce: Długo siebie widziałem jako błąd w systemie. Czułem, że oszukuję kolegów,
uczelnię, pedagogów.
Kilka lat temu zdiagnozowano u Ciebie padaczkę. Trzymałeś chorobę w tajemnicy?
Koledzy wiedzieli dość szybko, uczelnia – pod koniec trzeciego roku. Planowałem już wtedy spektakl dyplomowy o epilepsji, a poza tym… los trochę zdecydował. Dostałem napadu na wyjazdowym festiwalu teatralnym.
Jak zareagowały władze uczelni?
Rozmowa z panią dziekan była pełna empatii. Pojawiło się współczucie, że ukrywałem tak dużą sprawę. Dobrze to wspominam.
Jakie są największe strachy aktora? Twoje strachy.
Że się nie dowiezie. Mam opracowane całe systemy, jak wybrnąć z napadu, gdy gram. W którym momencie i jak można mnie zastąpić. Ale nie jestem jedyny – takich jak ja jest więcej, tylko nikt o tym nie mówi.
Wstydzą się?
Każdy ma swoje powody. Ale otoczenie bywa takie, że niektórzy boją się nawet wypowiedzieć słowo „padaczka”, jakby było zaraźliwe… Bardzo mi zależy na odczarowaniu języka. Padaczka to choroba i można ściągnąć z niej płachtę strachu.
Tytuł Twojego monodramu dyplomowego to Spektakl może zostać przerwany – spektakl mocno intymny, ale i edukacyjny. Nawiązując do tytułu – jesteście uczeni, że choćby Titanic tonął, to aktor trwa na scenie?
To jest wielkie romantyzowanie wizji nieśmiertelnego aktora. Aktor nie odwoła próby, nawet z wysoką gorączką. Przyjdzie i ze złamaną nogą zrobi piruet. Dla mnie to nieludzkie, chcę z tym walczyć, choć wiadomo – też jestem częścią systemu i z gorączką pójdę na próbę. Na szczęście monolit już pęka.
Skąd ów mit nieśmiertelnego aktora?
Pierwszy raz usłyszałem o tym w Larcie, szkole aktorskiej w Krakowie. Na uczelni też panował taki nastrój – dowozimy, dowozimy, zawsze. Rygor musiał być. Na warsztatach w Niemczech zobaczyłem, że tam chory aktor po prostu przysyła L4. A jakoś teatr nadal trwa.
Zapytajmy tak. Jak to możliwe, że jest przyzwolenie na alkoholizm, na depresję, na samoniszczenie się rozmaitymi używkami lub przychodzenie do pracy na kacu – a inne choroby ukrywamy?
Mówi się, że to „ryzyko zawodowe”. To też choroby oczywiście, ale spotkałem się z funkcją „asystenta ds. trzeźwości”. Miał pilnować, by aktor był w stanie przychodzić i grać. Lubimy mit, że artysta cierpi i że separuje się od życia. Mówi się nawet, że aktorstwo to nie zawód, ale „droga”.
To się kiedyś zmieni?
Już się zmienia. Nie wszystko już można powiedzieć, nie każde zachowanie będzie zaakceptowane.
A co robisz teraz? Jeździsz ze spektaklem?
Po dyplomie straciłem impet – niestety kilka miesięcy zajęły mi rozmowy z uczelnią odnośnie do praw autorskich do dyplomu. Trzeba było zmienić regulamin, żebym mógł wyjść z nim „na zewnątrz”. Jesienią miałem grać w Warszawie, ale na tydzień przed premierą teatr go zdjął z afisza. Robiłem jednak spektakl gościnny w teatrze Guliwer. A na co dzień pracuję w barze.
Czy padaczka będzie częścią Twojego personal brandingu?
Nie. Po wielokroć nie. Jest częścią mnie, ale wykorzystam to do edukacji, a nie życia w pozycji ofiary. Wiem, że choroba nie musi przeszkadzać. A najgorsze to dostać coś, na co się nie zasłużyło, prawda?
Tekst był nominowany do nagrody GRAND PRESS 2024 w kategorii Publicystyka, a ukazał się w miesięczniku „Kraków i Świat” Nr 03 (231) rok XX Marzec 2024
A najnowsze numery magazynu znajdziesz TUTAJ.