Słowo
Poetyzowanie codzienności, czyli porcelanowa filiżanka w rękach Beresia
Sięgnijcie koniecznie po najnowszą książkę Witolda Beresia W 80 uderzeń serca dookoła Ewy Lipskiej. Zobaczycie, jak poezja może zmienić człowieka.
Poezja to kapryśna i wymagająca Pani. Nie można zbliżyć się do niej ot tak, zwyczajnie. Przynajmniej ja tak nie potrafię. By jej dotknąć, muszę mieć spokojną głowę i odpowiedni nastrój. Gdy obydwa warunki zostaną spełnione, siadam wygodnie w fotelu i niespiesznie płynę przez wiersze. I nagle odkrywam, że niektóre z nich są jak rzucone w moją stronę koła ratunkowe. Chwytam się ich i choć przez chwilę mam pewność, że ktoś napisał je tylko dla mnie i o mnie. I to jest jedna z wielu rzeczy, która łączy mnie z Witoldem Beresiem. A zyskałam taką pewność po lekturze jego najnowszej książki W 80 uderzeń serca dookoła Ewy Lipskiej.
To niebanalna podróż przez utwory ważnej dla niego poetki. Bereś chwyta je w locie, wydłubuje z nich najbardziej poruszające go frazy i przykłada do swojego życia. Szuka w nich siebie i znajduje to, co najważniejsze, to, co rymuje mu się z jego własnymi doświadczeniami, refleksjami, wątpliwościami. Wchodząc w postać Narratora odkrywa, że twórczość Ewy Lipskiej towarzyszy mu od dziesięcioleci, od czasu kiedy I., świeżo upieczona żona, wręczyła mu w prezencie urodzinowym tom wierszy poetki. I sam nie może uwierzyć, że ta niewielka książeczka była w stanie poruszyć w nim aż takie pokłady wrażliwości.
Co ciekawe, to wszystko dzieje się nie tylko w świecie wyobraźni, ale w jak najbardziej przyziemnej rzeczywistości. Ot, choćby podczas manifestacji, w jakich brał udział autor w mrocznych czasach stanu wojennego.
„Pani nas przeraża.
Uciekamy od pani.
Próbuję ich zatrzymać.
Lecę prosto w ogień.”
– czyta w wierszu Ewy Lipskiej Pytania na spotkaniu autorskim i w tym momencie przypomina sobie, jak sam uciekał przed otaczającymi Rynek oddziałami ZOMO, jak znalazł schronienie za uchylonymi lekko drzwiami pani profesor Ewy Miodońskiej-Brookes i jak umierał ze strachu, nie wiedząc, co dzieje się z żoną i bratem. Przypomina też sobie słowa spotkanej na schodach sąsiadki, która czując wydobywający się z każdej nitki jego ubrania zapach gazu, powiedziała, cytując niemal słowo w słowo Lipską: „No i po co tam polecieliście, w ten ogień”.
Mniej wzniosłe, ale równie ważne wspomnienia przynosi mu słynny przebój Jana Wojdaka i zespołu Wawele Biały latawiec, do którego poetka napisała tekst:
„Narrator pamięta doskonale jedną z niekończących się imprez całodobowych w legendarnym pubie Free na Sławkowskiej, u końca millenium. Cały tłum damsko-męskiej bohemy Krakowa: zarezerwowany stolik multimedialny – cnotliwe artystki z tingel-tangle’ów, niby-rozwiąźli dziennikarze z „Tygodnika Powszechnego”, plus zwierzyniec cesarsko-królewskiego miasta Krakowa.
Śpiewa Maleńczuk, nie śpiewa Świetlicki, rozbiera się Rozalinda, profesjonalna tancerka erotyczna. Tańce na stołach, hulanki po kątach, swawole w toalecie. (…)
Gdzieś między trzecią a czwartą nad ranem impreza przygasa. I wtedy Piotr, zwany „Łysym”, najlepszy barman ever, wrzuca CD z Białym latawcem, którego nikt by się nie spodziewał (…) Cienie krakowskie, zadają sobie ostatnie pytania o przemijanie i sens życia, zmieniają się w postaci glamour. Kołyszą się rytmicznie, wchodzą w nową fazę”.
Poetka przewidziała w swojej twórczości także powrót Narratora po takiej nocy do domu. Dowodzi tego wiersz Miłość:
„Miłość jest jasnowidzem.
Przewiduje siebie, ciebie i mnie”.
Fraza, według Beresia, odnosi się do I., której wzrok na widok zmęczonego zbyt długą degustacją i egzystencjalnymi rozmowami autora, mówi wszystko. Bo „póki ona prześwietla jego na wylot, to jest to naprawdę dobra wiadomość”.
Bereś nie tylko tropi fragmenty swojego życia w wierszach Lipskiej, ale poszukuje w nich również śladów egzystencji samej poetki. Wprawdzie pogodził się już z myślą, że nie napisze jej biografii, gdyż przy jej nieugiętej dyskrecji i notorycznych ucieczkach przed pytaniami, jakie musiałby postawić autor takiego dzieła, wie, że to niemożliwe. Ale nie daje za wygraną. Raz po raz bierze do ręki wiersz, w którym mógłby znaleźć choć okruszek jej życiowych doświadczeń. I wtedy czytam opisy sceny niczym ze szpiegowskiego filmu, kiedy to Bereś jesienną szarówką spotyka się na Plantach z mężczyzną, który przekazuje mu egzemplarz „Gazety Krakowskiej” z 1961 roku. Dokładnie ten sam, w którym opublikowano debiutanckie wiersze poetki. W kolejnych utworach, także jak Sherlock Holmes, tropi biograficzne detale. Dzięki temu możemy odkryć, jakie relacje łączyły Ewę Lipską choćby z Wisławą Szymborską.
Ale jeszcze ciekawsze jest obserwowanie Beresia w trakcie pisania książki. I nie chodzi mi tu o jego opisy pracy nad tekstem, który nie daje mu spać po nocach czy prowokuje do korzystania z usług długonogiej sztucznej inteligencji – bo taki kształt przybiera owa „panna” w jego głowie. Mam tu raczej na myśli, jak autor zmienia się pod wpływem poezji Lipskiej, jak zaczyna pracować jego wyobraźnia, pozwalając mu dostrzec na przykład w kamienicy przy Krupniczej, zamieszkałej przez literatów, w tym Ewę Lipską, kruchość porcelanowej filiżanki, przekazywanej sobie z rąk do rąk przez niezbyt subtelnych właścicieli. Widzimy to też śledząc relacje, jakie nawiązuje z bohaterką swojej książki, kiedy spotykają się na łamach miesięcznika „Kraków”, a dziś magazynu „Kraków i Świat”, – ona jako autorka felietonów on jako redaktor naczelny – twórczo poetyzując wydawniczą codzienność. Z tej perspektywy także można czytać tę niebanalną książkę, która udowadnia, że bez wierszy czasami nie da się żyć. Ale na szczęście, jak twierdzi bliska znajoma Ewy Lipskiej, czyli pani Schubert: „Dobrze, że jest jeszcze kraj, który jest wszędzie i nazywa się Poezja”.

A książkę Witolda Beresia kupicie tutaj.