Spotkanie
Obrazy z innego świata
Rozmowa z historykiem sztuki Maciejem Bobrem o twórczości plastycznej pacjentów Specjalistycznego Szpitala Psychiatrycznego im. dr. J. Babińskiego
Ludzie dotknięci schizofrenią, depresją czy manią inaczej postrzegają rzeczywistość – inna jest skala ich wrażliwości, inne przeżycia, doznania. Ich obrazy zwykle zadziwiają, zdumiewają, niepokoją. Co ich skłania do malowania, talent czy choroba? Co chcą nam przekazać? Czym się różnią ich obrazy od twórczości ludzi zdrowych? Ile w nich artyzmu, a w jakim zakresie uprawianie przez nich sztuki staje się terapią?
Krystyna Rożnowska: Jakie miejsce zajmuje twórczość chorych psychicznie w sztuce?
Maciej Bóbr: Przez długi czas stanowiła pobocze sztuki, zresztą nazywano ją sztuką marginesu. Bo chociaż z początkiem XIX wieku wzbudziła zainteresowanie, to dopiero w XX stuleciu zaczęto analizować jej walory artystyczne oraz doceniono wartość terapeutyczną procesu tworzenia. Oczywiście, pacjenci szpitali psychiatrycznych rysowali i malowali już wcześniej, jednak dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku zaczęto stwarzać im warunki do działalności twórczej – wcześniej często odbierano im i niszczono prace,
uznając je za bezwartościowe.
Przez całe wieki chorych psychicznie traktowano niehumanitarnie, wręcz okrutnie, przetrzymywano ich w strasznych warunkach, znęcano się nad nimi. Musiała jednak istnieć w wielu z nich silna potrzeba tworzenia, skoro przejawiała się nawet w takich okolicznościach.
Istotnie, rysowali węglem, resztkami ołówka, wykonywali figurki z przeżutego chleba. Pierwszą kolekcję obrazów chorych psychicznie stworzył w latach 60. XIX wieku włoski psychiatra Cesare Lombroso, autor dzieła Geniusz i obłąkanie, dowodząc swej tezy, że twórczość geniuszy przejawia pewne cechy szaleństwa. W końcu XIX wieku zaczęły powstawać w Europie kolejne „muzea szaleństwa”, jak je wtedy nazywano – w Villejuif pod Paryżem, w brytyjskim Royal Bethlem Hospital, w klinice uniwersyteckiej w Heidelbergu. Kolekcjonowaniu i wystawianiu prac chorych towarzyszyły dyskusje na temat wartości artystycznych i terapeutycznych ich twórczości, doszukiwano się w ich dziełach podobieństwa do sztuki ludowej, dziecięcej, naiwnej, próbowano też na ich podstawie diagnozować chorobę twórcy. Pojawienie się sztuki awangardowej zmieniło spojrzenie na twórczość chorych, uznano, że wybitne obrazy artystów dotkniętych chorobami duszy nie odbiegają od dzieł znanych artystów awangardowych. Surrealiści wręcz twierdzili, że to właśnie chorzy psychicznie mają dostęp do „prawdziwej nadrzeczywistości”, co im umożliwia tworzenie dzieł szczególnie cennych. Z kolei Joseph Goebbels wykorzystał prace z kolekcji w Heidelbergu do potwierdzenia głoszonej przez siebie teorii o patologicznym charakterze twórczości chorych psychicznie oraz twórców awangardy, zwłaszcza posądzanych o żydowskie pochodzenie. Nazywał ją sztuką zdegenerowaną. Po II wojnie światowej nadal zachwycano się oryginalnością prac chorych jako najbardziej autentycznych, nieskażonych estetycznymi kryteriami tradycji przedstawieniowej. Wtedy to francuski artysta i kolekcjoner Jean Dubuffet nazwał tę sztukę artbrut (sztuka surowa). Istnieje też inna nazwa obejmująca sztukę chorych psychicznie – outsider art, oznacza twórczość artystów nami sztuki konwencjonalnej. Czynią to z wewnętrznej potrzeby, nawet nie myśląc o odbiorcach, za nic mają uznanie i sławę z całym jej komercyjnym wymiarem, którym rządzi się rynek sztuki.
Od jak dawna w szpitalu im. Babińskiego stwarza się chorym warunki rozwoju artystycznego?
Pierwszą lekarką, która jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku zwróciła uwagę na twórczość pacjentów, była dr Noemi Madejska, autorka wydanej w 1975 roku książki Malarstwo i schizofrenia. Wprawdzie bardziej interesowała się profesjonalnymi artystami i nakłaniała ich, by mimo choroby nie przestawali malować, ale
widząc to, inni chorzy również zaczynali rysować, malować, nie którzy z powodzeniem. Nieco później zajęcia terapeutyczne dla pacjentów, w tym także artystyczne, zaczął wprowadzać zmarły niedawno dr Andrzej Kowal, wieloletni lekarz tego Szpitala, ordynator, potem dyrektor. To on zdecydował, że na każdym oddziale będzie terapia zajęciowa, w tym artystyczna. Dobre warunki do rozwoju twórczości, również plastycznej, stworzono w pierwszym zorganizowanym w 1976 roku poza szpitalem oddziale
dziennym przy ul. Limanowskiego, gdzie trafiały osoby po zakończeniu leczenia w oddziałach stacjonarnych. Powstał tu również Klub Twórców Sztuki Nieprofesjonalnej, organizowano plenery, wernisaże, wystawy. Wyławiano i rozwijano takie talenty jak Renata Bujak, Władysław Wałęga, Leszek Zając czy Krystyna Górecka, których prace przedstawiają znaczną wartość artystyczną. Niestety, po latach trzeba było przenieść te zajęcia na teren szpitala, gdyż właściciele kamienicy wypowiedzieli umowę najmu. W latach 90. utworzono też w szpitalu oddział rehabilitacyjny „Szkoła życia”, przychodzili do niego na zajęcia plastyczne pacjenci z różnych oddziałów. Prowadziła je pierwsza u nas profesjonalna terapeutka Irena Osękowska. Od 1996 roku przy szpitalu istnieją warsztaty terapii zajęciowej dla osób, które ukończyły leczenie w oddziałach stacjonarnych. Jest tu także pracownia plastyczna kierowana dziś przez Annę Mazur oraz pracownia dramatoterapii prowadzona przez Agnieszkę Gramatykę przygotowującą
ambitne przedstawienia teatralne. Odbywały się także spotkania klubu poetyckiego WIR.
Zatem rozwijało się nie tylko malarstwo, ale też inne dziedziny sztuki. Oddział Rehabilitacyjny, w którym jesteśmy, to swoiste muzeum, pełno tu obrazów i innych dzieł, umieszczono je wszędzie, na korytarzu, w salach. Ponoć większość tych twórców dopiero w szpitalu sięgnęło po pędzel. Kto prowadził zajęcia plastyczne z chorymi?
Były to osoby młode, ale wykształcone jako terapeuci i arteterapeuci: Irena Osękowska, Małgorzata Bury, a także profesjonalni artyści: Feliks Szyszko czy Mściwój Olewicz, którego córka, graficzka Dobromiła Olewicz, poszła w ślady ojca i dzisiaj prowadzi zajęcia artystyczne w oddziale sądowym. Przed ośmiu laty udało się zorganizować trzy kursy dla arteterapeutów zakończone festiwalem, na którym absolwenci prezentowali dzieła i umiejętności swych podopiecznych oraz metody pracy terapeutycznej. Dzisiaj
kształci się terapeutów i arteterapeutów głównie na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego. Absolwenci znajdują zatrudnienie w różnych placówkach kulturalno-leczniczych.
Na czym polega inność obrazów namalowanych przez chorych psychicznie oraz wartość terapeutyczna podejmowanego przez nich procesu tworzenia?
Malując, chorzy wyrażają swoje emocje, za pośrednictwem obrazów kontaktują się z otoczeniem, a jest to dla nich bardzo istotne, zdarza się bowiem, że z powodu choroby ich relacje ze światem rzeczywistym zostają zakłócone. Tworząc, wyrażają zwykle to, co jest dla nich najbardziej bolesne, ujawniają głęboko skrywane przeżycia traumatyczne. Równocześnie, jako twórcy, mają szanse być zauważeni, docenieni, dowieść swojej wartości. Tworzenie umożliwia też choremu aktywność, sprawdzanie się, ułatwia mu
więc powrót do świata zdrowych.
Jaka jest tu Pana rola?
Po raz pierwszy przyszedłem do szpitala im. Babińskiego w 2002 roku. Nie od razu byłem oczarowany obrazami pacjentów, z czasem jednak przekonałem się do ich twórczości, nauczyłem się ją doceniać. Dostałem wtedy od dr. Andrzeja Kowala polecenie zorganizowania Centrum Terapii przez Sztukę. Przygotowywaliśmy kolejne projekty, za uzyskiwane z grantów UE pieniądze szkoliliśmy terapeutów, podjęliśmy badania nad leczeniem sztuką, zresztą nie tylko plastyczną, ale także muzyką, tańcem. Prowadziliśmy też edukację rodzin chorych. Niestety, przyszedł kryzys ekonomiczny szpitala, zagroziła mu likwidacja, mówiło się o sprzedaży całego kompleksu szpitalnego i wybudowaniu dla chorych jednego dużego obiektu. W takich sytuacjach sztuka schodzi na dalszy plan. W 2007 roku przestałem pracować w szpitalu im. Babińskiego, ale wróciłem tu przed dwoma laty, gdy dyrektorem został Stanisław Kracik. Wraz z Katarzyną Bik, historykiem sztuki i dziennikarką, zaproponowaliśmy dyr. Kracikowi utworzenie u nas podobnego centrum sztuki jak w Klosterneuburgu koło Wiednia. Zaakceptował pomysł. Okazało się, że wkrótce zostanie opróżniona kotłownia, a jej budynek nadaje się na ten cel. Mamy nadzieję, że Centrum
zostanie otwarte, będzie to pierwsza taka placówka w Polsce. Z czasem zostałem rzecznikiem prasowym szpitala, wśród moich obowiązków jest także opieka nad pracami pacjentów.
Ile z zachowanych w tym szpitalu obrazów można wystawić?
Mamy ponad 3 tysiące takich prac – głównie obrazów, trochę rzeźb, myślę, że razem z rysunkami to blisko 4 tysiące. Właśnie trwa ich katalogowanie. Ok. 5–10 proc. prac chorych ma walory artystyczne, wśród nich pojawiają się wartościowe dzieła. Chcielibyśmy, by powstające Centrum Sztuki Surowej (ART BRUT Centrum – ABC) miało wymiar krajowy, prezentowało i promowało twórczość outsiderów, czyli artystów spoza kręgu sztuki znanej i ogólnie uznawanej, oraz stwarzało warunki do prowadzenia nad nią studiów. Zamierzamy gromadzić dzieła pacjentów nie tylko naszego szpitala, lecz także sprowadzać je z podobnych instytucji w kraju i z zagranicy oraz pokazywać prace twórców pokrewnych, reprezentujących sztukę naiwną, dziecięcą, ludową, etniczną – obrazy, rysunki, rzeźby, ceramikę, rękodzieło. Liczymy na nawiązanie dialogu pomiędzy twórcami art brut a profesjonalistami, którzy mogliby tu wspólnie z nimi tworzyć i prezentować swoje obrazy czy rzeźby. Zbliżenie przez sztukę obu światów – ludzi zdrowych i chorych psychicznie – jest potrzebne jednym i drugim. Jest to także sposób pokonywania stygmatyzacji osób dotkniętych chorobą psychiczną.
Dziękuję za rozmowę.
Ilustracje: Obrazy pacjentów Szpitala Babińskiego.
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Kraków” 10/2015.
A najnowsze numery naszego magazynu kupisz TUTAJ.