Wehikuł czasu
Luter i Klecha, czyli Pilch i Tischner
O „Tygodniku Powszechnym”, życiu redakcji, Pilchu i Tischnerze, o Krakowie. Pyta Bereś i Burnetko, odpowiadają Bonowicz, Morstin, Drobik, Makowski.
Rodzinne miasto Jerzego Pilcha, beskidzka Wisła, od pięciu lat organizuje poświęcony wybitnemu pisarzowi i felietoniście Festiwal Granatowe Góry. Organizatorzy tak wyjaśniają ideę przedsięwzięcia: „Wierzymy w moc słowa. W literaturze, sztuce, mediach. W historiach, które opowiadamy sobie nawzajem i wtedy, kiedy nikt nie słucha. W chaosie współczesności i natłoku informacji odpowiedzialność za to, co piszemy, jak mówimy, w jaki sposób opowiadamy świat, jest może nawet ważniejsza niż kiedyś. Jerzy Pilch był mistrzem słowa, ironicznym i czułym obserwatorem rzeczywistości. Misją Festiwalu Słowa Granatowe Góry jest zachować to, co najlepsze w twórczości Pilcha. I wciąż na nowo zadawać pytania, na które on szukał odpowiedzi”.
Katarzyna Morstin: Ospałe życie redakcji to pozór. Życie redakcyjne było zawsze pełne różnych iskrzeń
i twórczej atmosfery. Nie mogę wszystkiego opowiadać, dlatego że sekretarka to ktoś, kto wie, co mówi, ale nie mówi tego, co wie. Nie na darmo po czesku sekretarz to „tajemnik”. A nadto mówić o kimś takim jak Jerzy Pilch, to nie jest łatwa rzecz. Jerzy mówił o sobie różne rzeczy, ale między innymi twierdził, że jest zawodowym narratorem. Więc przy frazie, której Jerzy używał, każde zdanie powoduje, że człowiek czuje, iż groza banału zaraz wszystko zabije i zniszczy. Na księdza Tischnera w „Tygodniku” mówiło się „wielebny” (nie mówiliśmy „proszę księdza”, nie mówiliśmy do niego na ty, chociaż czasem to proponował), żeby go po prostu wyróżnić na tle innych przedstawicieli…
Wojciech Bonowicz: WB: Tischnera poznałem wcześniej, na wykładach. Znałem też rodzinę Tischnerów, przyjaźniłem z Łukaszem, bratankiem księdza. A z Jurkiem poznałem się w „Tygodniku”. Był to widok niezapomniany. Wczoraj ktoś powiedział, że mural w Wiśle prezentuje go trochę większym, niż był. Ale to był kawał chłopa. Jak kiedyś zobaczyłem go w redakcji, w tym małym boksie, przy rozgrzanym piecu – jak
sam napisał, rzadziej od niego w redakcji bywał tylko Ojciec Święty – to zrozumiałem, dlaczego przesiaduje głównie przy biurku Kasi. Moje spotkanie z Jurkiem to było spotkanie, pierwszy raz w życiu, prawdziwego pisarza. To ważne dla dwudziestoparoletniego człowieka, który coś tam sam zaczął pisać, jakieś wiersze opublikował… Spotkanie prawdziwego pisarza, czyli kogoś, kto pisanie traktuje serio, literaturę traktuje serio, chce coś ważnego powiedzieć. Nie pomoże wiedza, że trzeba oddzielać pisarza od jego dzieła. I tak chcemy znać pisarza/człowieka. Czasem wpadaliśmy więc na siebie także w lokalu Vis-à-vis. Spotkanie z Jurkiem pomogło mi uporządkować pewne rzeczy dotyczące literatury. Jurek dużo czytał, dużo wiedział, ale nienachalnie – jego erudycja i elokwencja wychodziły w rozmowie. A mówił starannie. I on, i Tischner to byli arcymistrzowie polszczyzny. Mówili barwnie, zaskakująco, panowali nad pauzą,
nad intonacją. Świetnie opowiadali dowcipy, a to nie jest łatwa sztuka. Płynność, swoboda języka, bogactwo i poczucie, że na tej Wiślnej to „my nie som takie byle co”.
Jarosław Makowski: JM: To, co Tischner brał z dobrodziejstwem inwentarza z tradycji luterańskiej, reformowanej, to słynne Ecclesia semper reformanda. Tischner wierzył, jak Luter i protestanci, że Kościół musi się nieustannie zmieniać. To on nam przecież tłumaczył, że Sobór Watykański II wziął to od Lutra. Nie chodzi o dostosowanie się Kościoła do świata, ale by z tym światem nieustannie prowadzić twórczy dialog. U Jerzego ten element luteranizmu jest wpisany w projekt literacki. Przejawia się przez świadectwo ludzi. Co jest też mocnym akcentem katolickim: wiara ma być wyssana z mlekiem matki. Luteranizm Pilcha okazuje…
TO TYLKO FRAGMENT ZNAKOMITEJ OPOWIEŚCI O PILCHU I TISCHNERZE. JEŻELI CHCESZ WIEDZIEĆ, CO W. BONOWICZ, J. MAKOWSKI I INNI MÓWIĄ O TYM DUECIE KUP NAJNOWSZY (9-10.2025) NUMER MAGAZYNU „KRAKÓW I ŚWIAT”
Ilustracja: K. Morstin
