PARTNER PROJEKTU:

thumbnail Miasto

Królestwo na wysypisku

Anna Petelenz
Miasto Anna Petelenz

Cudowne miejsce w kotlince. Korki, poezje i mgły na Plantach. Kraków. Dziś także miasto rozlanych obrzeży, mieszkańców z wyboru i zupełnie nowych dzielnic.


„Wylewka w korytarzu między magazynem, sklepem a chłodnią śmierdzi starą szmatą i zjełczałymi plastikami po mięsie. I nic, nawet zautomatyzowane czyszczarki pełne niemieckich detergentów nie są w stanie wywabić stąd tego cuchu. Korytarz wieńczą ciężkie drzwi, które zamknąć lub otworzyć może na
stałe jedynie menadżer sklepu. Od niedawna są zazwyczaj otwarte. Polityka otwartości. Otwartych spotkań. Pozytywnych relacji. Z tej okazji nawet wylewkę przykryto szarym linoleum mającym oznaczać luksus, nowość i dobrze rozumianą nowoczesność. Mięso jednak śmierdzi tak samo. Magazyn też jest nim przesiąknięty. Tektura chłonie ścierowaty zapach słodkiej mazi, która ozdabia środek absolutnie każdej paczki vacuum. Paczki, w której sprzedaje się większość mięch. Paczki-strażniczki romansu mięsa i plastiku. Paczki, która tak źle wychodzi na zdjęciach. I żadna Agencja i rysunki w Paincie nie mogą temu zaradzić. Paczki vacuum są brzydkie i przypominają o tym, że mięso jest dużym kawałkiem cudzego ciała. W magazynie pracownicy są w dzień i noc, bo w handlu się nie śpi, a ciężarówki nie czekają. Na prawo suche, na lewo świeże. Pudła do zgniatarki. Chłodnia zamyka się przed nocą, żeby przed świtem szykować się na kolejne tony karkówek, schabów i kurczaków. Szumią wózki widłowe zbierające dziesiątki pudełek
wiezionych paletami do ich właściwych domów na półkach. Wszystkie produkty są delikatne. W pudełku, folii, woreczku, tekturce lądują na metalowej póle, na której wcześniej stały już miliony podobnych im rzeczy, zanim trafiły do czyjegoś domu hołubione aż do kolejnych zakupów. Magazynowe drzwi otwierają się tylko wtedy, gdy smród wjeżdżających tu rzeczy staje się nie do zniesienia. To jedyne miejsce z dziennym światłem znajduje się zaraz obok schodów prowadzących do biura. Ale do rozładowywania ton rzeczy, które tu pomieszkują, światła nie potrzeba”(1).


Dziś korytarz jest wreszcie czysty. W magazynie nikt nie zgniata pudeł, nie ma też zapachu gnijących resztek owoców ani mięsnej mazi. Magazyn nagle nabrał wysokości, nie krążą po nim pracownicy ani wózki. Dziś czasem trenują tu łucznicy. Ponoć w Krakowie nie ma miejsca przeznaczonego do treningu,
więc przychodzą do magazynu. Nie wiedziałam, że tu jest aż tak wysoko. Nad szarymi ścianami przemyka jakaś świetlista jasność, której kiedyś nie widziałam. Przejście między sklepem i biurem jest zamknięte na stałe. Pokój do sesji fotograficznych nadal ma białe kafle z czarną fugą. Na tym tle dobrze wyglądały drewniane grube deski, bazylia w doniczce i krople wody wpadające w zwolnionym tempie do stalowego garnka z makaronem spaghetti. Dalej – stołówka, dziś cicha i pusta, część serwerowni i pokoje HR. Najpierw zupełnie zwyczajne – ot urlopy, listy obecności, rozliczenia delegacji. Później? To stąd do kolejnych pracowników wychodziły dokumenty o rozwiązanych umowach o pracę. Kolejny korytarz i gdzieś słyszę głos: „W przestrzeni, w której w tej chwili stoimy, powstanie coś edukacyjno-coworkingowo-startupowego. Trochę świetlica miejska, w której można odrobić lekcje, pograć, poczytać, posiedzieć. Może kawiarnia”.
Miły głos miesza się z dźwiękiem stukających klawiatur, odbieranych telefonów i stóp nieustająco krążących, tu i tam, do góry i w dół. Szmer ekspresów do kawy. Nieustający ruch jakoś odbija się w tych opuszczonych dziś przestrzeniach. Kąty, w których dziś znajduję jedynie pająki i idee, jeszcze niedawno tętniły życiem. Idę dalej i: „O, a tu wchodzimy w przestrzeń dziecięcą. Okoliczny Klub Malucha potrzebuje nowego miejsca. Tu jest przecież dużo rodzin z dziećmi. Potrzeba aktywności dla najmłodszych; od artystycznych warsztatów po edukacyjne i zajęcia z rodzicami. Będą stoliki, krzesełka, sala bawialniana i miejsce dla rodzica, żeby mógł się wyciszyć i otworzyć laptop, patrząc na dziecko”.
Ten głos to Anna Zemanek z fundacji Tytano. Oprowadza mnie właśnie po opuszczonej przestrzeni dawnego Tesco 24 przy Kapelance 56, którą fundacja obecnie się opiekuje. Nie ma chyba krakowian, którzy nie kojarzą tego adresu. Stare, „duże Tesco” ze stacją benzynową, Tesco całodobowe, w którym o trzeciej nad ranem można było kupić pieluchy, pieczywo i rzeżuchę na zajęcia z plastyki. Były tam dziesiątki wózków, kasy samoobsługowe i pieczywo z odpieku (niegdyś atrakcyjne). Wielkie Tesco było nie tylko świątynią codziennego handlu i oazą w dramatycznych momentach chwilowego braku. To też opowieść o kapitalistycznym wielkim śnie lat 90. Tesco wchodzi do Polski w 1995 roku, trzy lata później otwiera we Wrocławiu pierwszy hipermarket. Jeszcze dwa lata i powstaje hiper przy Kapelance wraz z biurem głównym. Pracownicza plotka głosiła, że Anglikom po prostu bardziej spodobał się Kraków niż Warszawa i dlatego biuro główne powstało pod Wawelem. To właśnie stąd, ze skromnego biurowco-sklepu zarządzano jedną z największych marek wkradającej się do świadomości Polaków figurą sympatycznego Henia. Tu przygotowywano tysiące stron gazetek reklamowych, reklam telewizyjnych, radiowych czy wyświetlanych na Dworcu Głównym. Tesco robiło wszystko i sprzedawało wszystko. Po 2010 roku Tesco staje się jednym z największych pracodawców w Małopolsce. Około 2015 roku firma się łączy z oddziałami z Czech, Węgier i Słowacji. Potem pandemia i zwolnienia. Ostatnie zakupy w Tesco przy Kapelance można było zrobić w 2022 roku. A to wszystko stąd – z biura wybudowanego na śmietniku. Bo przecież tereny Kapelanka 54 i 56 to obszar dawnego wysypiska.
O Krakowie lubię czasem myśleć, że to miasto z innego czasu. Że tu wszyscy żyją sztuką, jedzą jedynie obwarzanki, a wódka do śniadania uchodzi nawet w zwykłe wtorki. Choć kiedy patrzę na dzień własny lub najbliższych, wiem, jak bardzo toposy odbiegają od praxis. Kraków wyimaginowany snuje się gdzieś między Wawelem, Pałacem Sztuki, Teatrem Bagatela, Słowakiem i ulicą Długą, poukrywany w zadymionych piwnicach i na pocztówkach, których dziś nikt nie kupuje. Warszawiacy przyjeżdżają tu zażyć slowlifu, Anglicy skorzystać z taniego piwa, a pozostali – skonsumować trochę historycznej architektury i pamięci, która Grzegorzowi Braunowi okoniem staje w gardle. Taki Kraków bywa. Planty o świcie Wyspiańskiego, deszcz na Brackiej i parada smoków. Ale nie tylko. Nie wszyscy spędzają tu czas w kawiarniach, nie wszyscy mieszkają w niedogrzanych kamienicach ze skrzypiącym parkietem i – nie wszyscy piszą poezję. Choć Kraków nie jest, jak stolica, centrum biznesu, to jednak to właśnie pod Wawelem GUS wylicza najwyższą średnią wynagrodzeń. Koszt metra kwadratowego (i to nie w centrum) przeciętnego mieszkania spokojnie konkuruje z cenami stolicy Austrii.
Kraków jest w zmianie. Znikają stare kawiarnie i całe dzielnice tracą swój charakter: stara Krowodrza pożegnała niedawno modernistyczny budynek Energoprojektu przy Mazowieckiej 21 z piękną, kultową już klubokawiarnią Dali w parterze, niedługo zniknie biurowiec KPRI. Przemiany lokalne są tylko próbką tego, co dzieje się globalnie, jedno miejsce nie zatrzyma przecież czasu. Ale czasem lokalnie wydarza się coś więcej. Czasem gdzieś w jednym czasie po kawiarniach siaduje dwójka noblistów, albo powstaje jakaś Piwnica Pod Baranami. I tak stolica małopolski to też niegdysiejsze miejsce szczególne na mapie polskiej prasy. Pod koniec XVII wieku pojawiają się pierwsze „Nowiny”, a od 1794 „Gazeta Krakowska”. Pod Wawelem od osiemdziesięciu lat powstaje „Tygodnik Powszechny” i przez pół wieku tworzył się „Przekrój” – jego wyprowadzkę krakowianie pamiętają do dziś.

Tu też narodziła się niszowa, feministyczna „Zadra”, której nie udało się – poza środkami zagranicznymi i potem samymi autorkami – znaleźć finansowania. Nadal jednak powstają – „Hybryda”, „Czas Literatury” czy „Znak”. „Dziennik Polski” wciąż się drukuje. Gazety znikają nie tylko w Krakowie, choć może w Krakowie tęskni się za nimi nieco bardziej. Gołębia 3, Bunkier Sztuki, Pod Pretekstem – dawne krakowskie kawiarnie były pełne drewnianych uchwytów na gazety. Dziś tych stojaków, jak i wielu kawiarni, już nie ma. Nie ma też kiosków RUCH-u, które były sercem prasowego życia. Kiosk, jak pisała Olga Drenda, był uniwersum niezbędności i drobnych przyjemności – biletów tramwajowych, batonów, prezerwatyw. To dzięki kioskom prasa była dostępna, a kilkuminutowy spacer po bułki łączył się z zakupem ulubionego dziennika czy miesięcznika. I znów, kioski zniknęły przecież nie tylko w Krakowie, choć Kraków wciąż przymierza w lustrze wizerunek miasta z przeszłości. Według włoskiego architekta i pisarza Aldo Rossiego miasto jest zawsze obszarem kolektywnej pamięci, zaklętą w przedmiotach, budynkach i przestrzeniach. Gdy więc coś znika, tracimy część pamięci, a z nią – część tożsamości.
Wielki obiekt przy Kapelance też łączy się z przeszłością. Za nim już 24 godzinne zakupy i tupot pracowniczych stóp. W letni ciepły poranek spaceruję po pustym biurowcu, który nadal dekorują biało-przezroczyste napisy „TESCO”, graficzny szewron z logotypu i inspiracyjne zdjęcia gotujących dzieci. Biuro nadal pachnie biurem, choć zimą zawsze pachniało mandarynkami. Zostały wykładziny, lampy i color coding hot desków. Bo przecież marketing zawsze siedział gdzieś indziej niż dział produktu. Dziś to miejsce jest w rękach energetycznej ekipy Fundacji Tytano, której przekazała ten teren na trzy lata firma Echo Investment. Z Anną Zemanek wspominamy poprzedni projekt fundacji – również rewitalizujący przestrzeń: Dolne Młyny. Obszar dawnej cygarfabryki w ciągu kilku lat z nieużytków zmienił się w teren pulsujący śmiechem, spotkaniami i kulturą. Były wystawy sztuki, performanse, występy Teatru KTO, masa świetnych knajp czy lokali z grami VR (a przed 2020 rokiem to nie była taka oczywista rzecz).
Dolne Młyny pamięta każdy, kto między 2015 a 2020 rokiem spędził choć odrobinę czasu w przestrzeni imprezowej Krakowa. Wtedy miasto zmieniło się na lepsze, pojawił się oddech, ludzie i świat, w którym beztroska króluje nie tylko w piątkowy wieczór. A potem przyszedł 2020 rok i wszystko się skończyło. Anna Zemanek: „To od początku był projekt czasowy. Dolne Młyny się udały, bo my, Fundacja Tytano, jedynie moderowaliśmy przestrzeń. Tworzyliśmy możliwości, żeby coś zaistniało, ale to ludzie sami je wypełnili, stworzyli miejsca, które krakowianie pokochali. Nie dało się tego sztucznie projektować, odgórnie zarzucić tego, co powinno tam być i jak należy spędzać czas. Przestrzeń sama to zweryfikowała. Ludzie przede wszystkim chcą wyjść z domu, nawiązać relacje. To widać, zwłaszcza po pandemii, jak bardzo nam tych relacji brakuje”. Projekt był czasowy, ale ważny dla mieszkańców. Dziś Dolne Młyny są terenem budowy nowych apartamentowców. Od kilku lat miejsce zasłonięte jest bannerami reklamującymi nowe mieszkania.
Anna Zemanek mówi mi też, że owszem, oglądają zagraniczne rewitalizacje. Uwielbia Berlin, w którym wystarczy kilka drewnianych palet, światełka i jest klimat. Tutaj jednak, przy Kapelance, skłania się w stronę potrzeb lokalnej społeczności, a nie własnych upodobań. Pracują przecież na żywym organizmie, bez manuala, za to z możliwością sprawdzania „na żywo”, jakie funkcjonalności są i będą tu potrzebne. To dlatego niewiele miejsc w budynku przy Kapelance będzie wynajętych na stałe. Mile widziane są bowiem inicjatywy czasowe, realizacje chwilowe, podążające za bieżącymi zmianami. Według Fundacji Tytano przestrzeń przy Kapelance idealnie sprawdziłaby się też jako swoisty dom kultury, miejsce nawiązywania międzypokoleniowych relacji.
Naszą rozmowę Anna Zemanek kończy myślą: „Wszystkie miejsca się zmieniają, wszystko jest tymczasowe. Rzeczywistość jest coraz bardziej płynna, szybka, nie na stałe i w tym musimy jakoś żyć. Nie ma co z tym walczyć, już nie będzie tak, że coś jest na zawsze. Nie ma przestrzeni na zawsze”. Chciałabym zaprotestować, bo niczego bardziej nie cenię niż stałości, a jeżeli miasto i jego tkanka nie są stałe, to czegóż jeszcze można się trzymać?
Patrzę więc na Wawel z żółtej Tescowej sali konferencyjnej, w której do 2022 roku siadywali pracownicy. Kapelanka jest łącznikiem tego, co w Krakowie nowe i stare. Z jednej strony wielki Ruczaj, dawniej pola i łąki z kilkoma wieżowcami mieszkalnymi, potem sypialnia Krakowa z nowych osiedli. Dziś to pełnoprawna, ogromna dzielnica, łącząca stare i nowe pokolenia, rodziny i studentów, a także gości odwiedzających Zakrzówek. Miasto łączy, ewoluuje, bawi się wizerunkiem. Miasto jednak przede wszystkim pamięta i, jak mówił Jan Assmann, badacz pamięci kulturowej – materializuje historię w przestrzeni. Patrzę na przestrzeń dookoła mnie – myślę o magazynie pełnym kartonów dziś wypełnianym trenującymi łucznikami, myślę o zapachu mandarynek w biurze, które wkrótce będzie bawialnią, myślę o gazetkach i gazetach, których już nikt nie czyta – i zastanawiam się, czy bardziej pamięta miasto czy ja?

Ilustracje: Beata Malinowska-Petelenz

  1. Fragmenty mikropowieści Anny Petelenz Nie opuszcza się korporacji bez strat, wyd. AP KunstArt Fund, Kraków 2019

Tekst ukazał się w numerze 9-10/2025.