PARTNER PROJEKTU:

thumbnail Rekomendacje

BA-GA-TE-LA!

Witold Bereś
Rekomendacje Witold Bereś

KOCHAM TEATR, CHOĆ SIĘ NA NIM NIE ZNAM… I poszedłem do Bagateli na „Bagatela śpiewa”.

Dlaczego dopiero dziś, skoro premiera była chyba ze cztery lata temu? Bo właściwie, stety i niestety, wrosłem już w Krakówek, a Krakówek dyskretnie syczał, przysłaniając obłudnymi uśmiechami, że pan Materna, reżyser z Warszawy („Kibic Legii, pan sobie wyobraża?!”), poważył się świętość krakowską – Piwnicę pod Baranami – zrobić po swojemu. I nieznana Izabela Kubrak to nie jest Krystyna Zachwatowicz, a śpiewa „Taka głupia to ja już nie jestem…”, co jest obrazą. A Andrzeja Zauchę oddaje Krzysztof Bochenek i choć wcale niepodobny, to razem z panem Brannym, śpiewają „Baby ach te baby”, choć przecież tak ja Bodo to już nikt nigdy tego nie zrobi. No i że pan Materna, reżyser, scenarzysta i dyrektor artystyczny „Bagateli” konferansjeruje, ale nie robi tego jak Piotr Skrzynecki.

Przełamałem jednak w sobie przesądy światło ćmiące i na spektakl poszedłem, choć znalezienie miejsca wymagało ekwilibrystyki. Byłem raczej pełen złych przeczuć – no bo rzeczywiście, żeby w mieście tego, co kochał kremówki, warszawiak uczył nas humoru i piosenki? Co prawda już kiedy posłyszałem song pierwszy, nieśmiertelny, Zauchy „Teatr uczy nas żyć” w wykonaniu Przemysława Brannego: „Patrz, oto teatr, przyszedłeś, boś chciał / Bo tu mądrzej lub chociaż zabawniej…”, łezka się zakręciła, bo też i po to do teatru w czasach AI się chodzi. Ale szybko sobie wytłumaczyłem, że od dawna wiadomo: jak Branny śpiewa, to Sezam sam się otwiera bez żadnego dodatkowego hasła. A pozostali? Ha, zobaczymy – sceptycznie ułożyłem usta w wyrafinowany zgryz sarkazmu…

I wtedy…

Po 15 minutach już skakałem z radości w fotelu, po 30 minutach – orbitowałem, a czekając na drugi akt na wszelki wypadek nie wychodziłem z sali, bo cholera wie, czy ktoś mnie nie przysiądzie.

Izabela Kubrak zaśpiewała tak inaczej i tak mocno nieśmiertelny evergreen Krystyny Zachwatowicz, że zapomniałem, jak brzmi oryginał. Kaja Walden (oszałamiająca zmysłowością w Tangu Anawa). Kamila Klimczak – rośnie gwiazda, że hohoho. A to co robił na scenie Krzysztof Bochenek, zwłaszcza w „Babach…”, to po prostu maestria radości.

Zestaw kobiecy tchnął taką świeżością, emocją i radością, że znowu uwierzyłem w magię kultury krakowskiej. Poza wspomnianymi już paniami jest tam jeszcze Anna Branny (lekkość). Natalia Hodurek-Ratuszny (dowcip). Monika Padewska (urok). Kamila Pieńkos (dynamika). Justyna Schneider (rewe!). Panowie też, że hoho – stare skecze w wykonaniu Wojciecha Leonowicza czy Juliusza Warunka brzmiały zupełnie inaczej. A może i fajniej, bo współcześniej? Teraz właśnie widać, że tacy wielcy krakowskiej kultury jak Grechuta, Wodecki, Zaucha, Sikorowski są i będą ponadczasowi.

Zresztą cała ekipa to cholernie jasne punkty wieczoru. Ta ekipa daje taki gaz, taką radość, tak ożywczą nutę, że aż chciałoby się powiedzieć – Bagatela nie tylko śpiewa, Bagatela daje oddech.

No i ten Materna. Są w Krakowie rachunki krzywd, dłoń Materny też ich nie przekreśli, ale dowcipu, dowcipu nie odmówi mu nikt, wysączy go z obwarzanka i pieśni. Starszy pan, proszę o wybaczenie za ten ageistyczny wtręt, który jest nie tylko dowcipny, ale ma wiele do powiedzenia, który z Krakowem żył za pan brat przez cała lata (jakby ktoś jednak chciał szukać związków jego z tym miastem – choć po co?), tchnął w znanych wszak aktorów coś nowego – radość.

Jak to dobrze, że się nie znam na teatrze i mogłem wraz z całą nabitą salą (338 miejsc, bilety wyprzedane na wiele tygodni do przodu), ocierać łezkę wzruszenia, rechotać, podskakiwać, rytmicznie klaskać i entuzjastycznie bić brawo.