Jest 5 marca, czwartek. Kiedy wchodzę po godzinie 15 do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, spotykam tłum oczekujących na swoją kolej rodziców z dziećmi. Małe dzieci układają klocki w kąciku zabaw, rodzice i dziadkowie siedzą ciasno na krzesłach pod ścianami. Dwa tygodnie później miejsce to będzie niemal puste.