Spotkanie
Jak faceta, który je surowe mięso, zaczarowała poezja
Kilka słów po spotkaniu autorskim Witolda Beresia, z którym na temat jego książki „W 80 uderzeń serca dookoła Ewy Lipskiej” rozmawiała Agnieszka Staniszewska, dyrektora Biblioteki Kraków.
Są takie dni w tygodniu, kiedy człowiek ma ochotę zaszyć się z książką w domu i schować przed doskwierającą rzeczywistością w wymyślonych przez pisarzy światach. Są takie dni w tygodniu, kiedy to nie wystarcza, a najlepszą receptą na zimową chandrę jest towarzystwo podobnie myślących ludzi. Są takie dni w tygodniu, kiedy udaje się połączyć te dwie rzeczy. Niedawno wybrałam właśnie takie rozwiązanie. I nie żałuję.
Choć nie ukrywam, że cisnęły mi się na usta niecenzuralne słowa, kiedy przedzierałam się przez gęstą mgłę, która tego popołudnia spowiła Kraków. Kto normalny wychodzi w taką pogodę z domu? Ale gdy zobaczyłam przyjazne światło sączące się przez okna oddziału Biblioteki Kraków przy ul. Królewskiej i uśmiech Agnieszki Staniszewskiej – dyrektorki instytucji, wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję. Gdy za chwilę wkroczył na salę Witold Bereś i tubalnym głosem oznajmił, że będziemy rozmawiać o poezji, wszelkie wątpliwości opuściły mnie w jednej sekundzie. Tym bardziej, że dyskusja, prowadzona przez Agnieszkę, miała być poświęcona książce jego autorstwa, zatytułowanej W 80 uderzeń serca dookoła Ewy Lipskiej. Już tytuł, kojarzący się z chłopacką powieścią przygodową W 80 dni dookoła świataJuliusza Verne’a, dobrze spotkaniu wróżył.
Witold Bereś: – Kiedy miałem naście lat, nie należałem do eterycznych chłopców z krainy łagodności, którzy kochają nastrojową muzykę. Z literaturą było podobnie. Jak już po coś sięgałem, to była to proza, z serii Żółty tygrys, a nie poezja. Poezja należała do kategorii dziewczyńskich spraw. Ale jak wiecie, człowiek dorasta. Jest rok 1982, a ja od pół roku jestem szczęśliwym mężem mojej I. W dzień moich urodzin uśmiechnięta I. wraca do domu z malutkim tomikiem i mówi, że ma dla mnie prezent. Dla mnie, dla faceta, który zwykle pożera surowe mięso. Ale jestem, jak już wspomniałem, zakochany po uszy, więc otwieram niepozorną książeczkę i czytam strofę: „Nie o śmierć tutaj chodzi lecz o biały kordonek”. No i odpadam, staję się łagodny jak mały kotek. Po raz pierwszy zaczarowała mnie poezja. To był wiersz Ewy Lipskiej. Ona zmieniła we mnie wszystko, nauczyła mnie czytać wiersze dla przyjemności. I właśnie z tego czytania wzięła się ta książka.
Książka, która – teraz ja muszę dodać – nie jest biografią poetki, ani opracowaniem jej twórczości. Jest czymś zupełnie osobnym, czymś co przybrało niebanalną, wymyśloną przez Beresia formę. To wywiedziony z krótkich cytatów przewodnik po duchowych i intelektualnych ścieżkach Ewy Lipskiej. Ścieżkach, na które wkracza redaktor naczelny magazynu „Kraków i Świat”, by inspirując się myślami pisarki, odnajdywać swoje prywatne refleksje. Ale o tym kiedy indziej. Teraz wracam do Biblioteki Kraków, gdzie toczy się pasjonująca rozmowa o czytaniu, czyli o rzeczy tak naturalnej dla zabranych tu osób jak oddychanie.
Agnieszka Staniszewska: Ja tak mam, że poezję czytam kompulsywnie. Podobnie zresztą słucham muzyki. Jak spodoba mi się jakiś utwór, to wracam do niego bez końca. A jak wygląda twoje czytanie?
Witold Bereś: Trochę inaczej. Kiedy sięgam po wiersze, albo prozę, która mnie zachwyca, czytam ją raz, ale bardzo długo. Nie potrafię robić tego w każdym miejscu i sytuacji. Muszę się wyciszyć, złapać oddech, znaleźć w sobie przestrzeń dla słów, które zaczynają mnie otaczać. Tylko literaturę faktu pochłaniam w każdych warunkach. Ale to zupełnie inna historia.
I tak rozmówcy niespiesznie snuli rozważania o tym, jak we współczesnych czasach próbować zarazić młodych ludzi poezją, jak przekonać decydentów, żeby chcieli stworzyć takie miejsca jak Mediateka w dzielnicy Wesoła, o co zabiega dyrektorka Biblioteki Kraków i o wielu innych rzeczach, które nie miały nic wspólnego z szarą rzeczywistością za oknem.
Z tego spotkania wyszłam naładowana energią, trzymając pod pachą książkę W 80 uderzeń serca dookoła Ewy Lipskiej. Już przeglądając ją w tramwaju poczułam, że jej tytułowe serce bije w rytmie mojego. Ale o tym napiszę następnym razem.
