Spotkanie
Nadzieja to podstawa leczenia
Wywiad nominowany do nagrody Grand Press 2025.
Prof. dr hab. med. Andrzej Matyja – chirurg, onkolog, wykładowca CM UJ, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej (2019-2022), wiceprezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie, w 2024 roku odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski:
Myślę, że na dzisiejszy stan szpitale będą niewydolne po 24 godzinach, może po 40. Załóżmy nawet optymistycznie, że po tygodniu. Pełnoskalowa wojna w Ukrainie trwa już trzy lata. Może mamy po prostu nadzieję, że nas to nie dotknie.
Anna Petelenz: Panie profesorze, porozmawiajmy o nadziei.
Prof. dr hab. med. Andrzej Matyja: Nadzieja to jeden z najważniejszych i najskuteczniejszych elementów wiary w wyzdrowienie.
A co to oznacza w praktyce?
Obserwujemy dwie grupy pacjentów. Takich, u których obserwujemy ogromną wolę życia, tak wielką, że w pewnym sensie wypierają z siebie wszystko, co najgorsze. Ci, którzy mają nadzieję, mają wolę życia nawet w beznadziejnej sytuacji, starają się optymistycznie podchodzić do dnia codziennego i do leczenia także. Wtedy pomimo trudnej sytuacji zdrowotnej, czasami wręcz – z punktu widzenia medycznego – bez wyjścia obserwujemy stabilizację, dobre efekty leczenia. Druga grupa w trudnej sytuacji się poddaje, ulega wyhamowaniu, zamknięciu w sobie i nie oczekuje niczego – zarówno od życia, jak i od lekarzy. Sytuacja rodzinna też jest ogromnie ważna. To, jak zachowują się bliscy wobec osoby w ekstremalnym doświadczeniu. Efekty podejścia i działania psychiki widać w somatyczności choroby, jej twardych parametrach.
Gdzie jest lekarz w relacji pacjenta z chorobą?
Obowiązkiem lekarzy jest zagwarantować przede wszystkim – choć źle to brzmi – komfort umierania. Mamy takie możliwości, że możemy ograniczać ból, który jest elementem najbardziej utrudniającym normalność. Ale druga sprawa to wpływanie na psychikę, w czym też mamy wyraźny udział, choć czasem nie umiemy tego zrobić. Tutaj jest ogromna rola psychologów klinicznych, którzy nam pomagają. Pacjenci potrzebują czasu, rozmowy, potrzymania za rękę. Czasu niestety zawsze brakuje, a my jego większość poświęcamy biurokracji, choć rozmowa to podstawa dobrej terapii. Chory chce się podzielić problemami nie tylko związanymi z chorobą. Jeżeli my, lekarze, nie umiemy poradzić sobie z problemami psychologicznymi chorych, wtedy wsparcie specjalisty jest koniecznością. Nie powinno być oddziału, niezależnie jakiego, bez wsparcia psychologicznego.
A co z tymi, którzy szukają tej nadziei poza medycyną i lekarzami?
Tak, jest jeszcze jedna grupa chorych, którzy mają pełną świadomość swojego stanu zdrowia i szukają pomocy w miejscach do tego niewłaściwych. Szamanizm się niestety spopularyzował. Najgorzej, gdy pacjenci, pod złą namową i czasami płacąc duże pieniądze, rezygnują z leczenia opartego na wiedzy i na nauce.

W internecie gusła, zioła i wypędzanie pasożytów leczą raka.
To jest słabość państwa, że nie reaguje na szarlatanizm i szamanizm. Wiele lat temu wystąpiliśmy do prokuratora o wszczęcie postępowania w stosunku do jednego szamanów w Nowym Sączu. Przedstawiliśmy pełną dokumentację. Prokurator odpisał, że umarza sprawę, bo jest niska szkodliwość społeczna czynu. Nie minęło pięć lat, a ten sam człowiek zagłodził dziecko. Wiem, że minister Chmielowiec i rzecznik praw pacjenta są inicjatorami procedowania ustawy, która umożliwi walkę z niekonwencjonalnymi sposobami „leczenia”, działającymi bardzo często na szkodę pacjenta.
Ustawa z pewnością jest potrzebna, ale czy to nie walka z wiatrakami? Social media pełne są porad, jak uniknąć chorób, jak się leczyć, dlaczego się nie szczepić. Są influencerzy, którzy celowo zarażają się chorobami, żeby pisać e-booki o leczeniu.
To też wymaga regulacji państwa. Jeżeli lekarz promuje niekonwencjonalne, niepoparte niczym metody, to musi podlegać jurysdykcji organów odpowiedzialności zawodowej lekarzy i lekarzy dentystów. To powinno doprowadzić do zawieszenia prawa wykonywania zawodu. Pacjent wierzy w autorytet medyczny lekarza, a lekarz, który wykorzystuje swoją wiedzę medyczną i możliwości wpływu na pacjenta powinien być bezwzględnie karany. Ale druga strona też powinna być świadoma konsekwencji. Rodzice, którzy wywożą nieszczepione dziecko do Zanzibaru i owo dziecko walczy teraz o życie i zdrowie z ciężką błonicą, też powinni ponosić konsekwencje narażenia na utratę zdrowia własnego dziecka.
Influencerzy to nie zawsze są lekarze.
Państwo powinno reagować. To jest bolesne, że tego nie robi. Nie reaguje też, gdy wykorzystywany jest wizerunek konkretnych lekarzy w promowaniu szarlataństwa. Doświadczam tego ja, profesor Simon, profesor Skarżyński i wielu innych, autorytety medyczne – memy, deepfaki, jakieś suplementy sprzedawane wizerunkiem i kompletne bzdury, które rzekomo powiedziałem. W tych materiałach byłem naczelnym lekarzem, naczelnym kardiologiem kraju, leczyłem robaki przewodu pokarmowego, wynalazłem lek na cukrzycę i wiele innych niemieszczących się w głowie bzdur, na które niestety pacjenci się nabierają. Pomimo wielokrotnych zawiadomień prokurator nie wszczął postępowania.
Suplementy dają nadzieję, żeby nie zachorować. Ale czy da się tak żyć, żeby nie zachorować? Lubimy wypierać śmiertelność.
Przy każdej okazji życzymy sobie zdrowia, ale jak popatrzymy na sposób naszego życia i zachowania, to owo zdrowie jest najmniejszą wartością. Musimy mieć świadomość, że nasze zdrowie w ponad połowie zależy wyłącznie od nas samych, a tylko w 10 proc. od funkcjonowania systemu ochrony zdrowia.
A gdzie czynniki genetyczne?
To jest zaledwie 10 do 15 proc. Połowa jest zależna od nas, od aktywności fizycznej, sposobu żywienia, wszystkiego, na co mamy wpływ. Mamy w kraju ogromny problem z otyłością, która pojawia się w coraz młodszych grupach wiekowych. Codziennie widzimy to w klinice. Widzimy młode osoby ważące, nie 120, ale i 250–270 kilogramów. Musimy zadać sobie pytanie, jak mogło dojść do tego, że dopiero ważąc 270 kilogramów, proszą o pomoc? Otyłość wymaga walki systemowej. Ministerstwa Zdrowia, Sportu, zakładów pracy, wielu instytucji – przede wszystkim edukacji. Życzyłbym sobie, żebyśmy mieli mniej pracy w tym obszarze, żeby edukacja działała. Jak zerkam na nagrania koncertów z Opola czy Sopotu z lat siedemdziesiątych, to tam na widowni nie ma ani jednej otyłej osoby. To zmiana w ciągu jednego pokolenia!
To nie jest tylko kwestia wyborów osobistych, ale też żywności do jakiej mamy dostęp. Cukier jest wszędzie.
Nawet w ketchupie. Nadmierne spożycie cukru i żywności przetworzonej to duży problem. Wszyscy musimy się wzajemnie edukować, ale otyłość jest chorobą, która nie tylko utrudnia życie – obciąża stawy, serce, kręgosłup. Jest początkiem niewydolności wielonarządowej. Wszyscy musimy się edukować, od dziecka. Jestem zszokowany, że proponowana przez ministerstwo edukacja zdrowotna nie jest nauczaniem obowiązkowym. Powinna być i to od przedszkola, bo jak nauczymy dziecko mycia ząbków czy rąk, to profilaktyka ma szanse działać. Nie mówiąc o wpływie międzypokoleniowym, dziecko pytające: „Dziadku, a zrobiłeś już kolonoskopię?”, ma wielką moc.
A czy nie przeceniamy trochę roli edukacji? Popandemiczne życie napawa trochę pesymizmem. Wydawało się, że nauczyliśmy się zasłaniać usta przy kichaniu czy używania maseczek podczas infekcji. Nie ma śladu po tamtych praktykach.
Zapomnieliśmy o tej ogromnej tragedii. Zapomnieliśmy o 120 tys. nadmiarowych zgonów. Poza tym – czy widzieliśmy jakikolwiek raport Ministerstwa Zdrowia podsumowujący ten czas? Odwróciliśmy wzrok, a przecież to nie była ostatnia pandemia w naszym życiu. Owszem, zakupiliśmy sporo nowego sprzętu, który pozostał i służy naszym pacjentom, ale też izolacja doprowadziła do zdecydowanego wzrostu zachorowań na depresję, braku leczenia chorób przewlekłych, w tym nowotworowych. Medycznie musieliśmy czasami dokonywać niemożliwych wyborów: kogo leczyć? Pomimo takich tragicznych doświadczeń nie ma żadnych – żadnych! – zaleceń na przyszłość, mimo że tak mocno dostaliśmy w kość.
W dużej i małej skali zalecenia bywają trudne. Nie lubimy dziś autorytetów – wszyscy chcemy być równi i wierzyć, że jesteśmy mądrzy.
To problem nie tylko u nas, ale – bez zagłębiania się w przyczyny – autorytety zupełnie upadły. Autorytety zostały zniszczone przez nieodpowiedzialnych ludzi i nieodpowiedzialne słowa. Zaczęło się od pana prezydenta Lecha Wałęsy. Choć cały świat go szanuje, to w Polsce próbuje się go zniszczyć. To człowiek, który zmienił historię, lider zmian. Podobnie Jan Paweł II. Dziś robimy kilka kliknięć i wiemy, co się stało dwie godziny temu w Australii. Dostępność informacji daje złudzenie posiadania wiedzy. Więc po co autorytety? Autorytet lekarza upadł. A do tego system nie pomaga. Medycynę można już studiować bez matury, więc jaki będzie autorytet takiego lekarza? Starzejemy się jako społeczeństwo, coraz częściej wymagamy konsultacji lekarskiej, a kolejki do specjalisty coraz dłuższe, więc zamiast czekać kilka miesięcy na wizytę, klikamy i dostajemy odpowiedź, co nas boli i jak się leczyć. A polski pacjent często musi walczyć z systemem, zamiast z chorobą.

Jak ten system poprawić?
To kwestia redystrybucji zasobów. Nie chodzi tylko o kupowanie coraz to nowszych maszyn i robotów, jeżeli nie będzie ich miał kto obsłużyć. W małych ośrodkach czasem brakuje doświadczenia albo wiedzy o możliwości najnowszego leczenia. W dużych zaś finansowania. Może lepiej umożliwić zwiększenie wykonywanych procedur – bardzo brzydkie słowo – w ośrodkach mają umiejętności i zasoby ludzkie. Narodowy Fundusz Zdrowia nie jest bankiem, który zapłaci za wszystko, to nie studnia bez dna. Jeżeli zapłaci więcej w szpitalu do tego nieprzygotowanym, to zapłaci mniej w dużym ośrodku z wysoką referencyjnością.
Co to oznacza w praktyce?
Są raporty o pacjentach źle leczonych na nowotwory. Nie dostali racjonalnych terminów w ośrodkach referencyjnych i trafili do małych. A tam brak kadry z odpowiednim wykształceniem, brak sprzętu, leczenie niezgodne z aktualną wiedzą medyczną. Leczymy, tak jak na świecie, raka piersi, raka jelita grubego i wiele innych chorób, niekoniecznie nowotworowych – moglibyśmy leczyć więcej pacjentów, ale nie możemy ze względów finansowych. Ten problem istnieje niezależnie od opcji politycznej. Mieliśmy okrągłe stoły, białe stoły, raporty, konferencje, a wciąż pacjent ma problem z dostępem do właściwego leczenia.
System to wielkie słowo, kolos trudny do ruszenia. Od czego można zacząć zmiany?
Jest wiele drobnych spraw, które można poprawić. Dziś już nikt nie protestuje, że jest obowiązek zakładania kasku do jazdy na motocyklu, choć kiedyś wydawało się to niemożliwe do wprowadzenia. Tamta regulacja uratowała wiele osób. Mówi się, że mamy dziesięć procent nieodwoływanych wizyt lekarskich w roku. To jest parę milionów! Gdyby pacjenci ponosili konsekwencje, wizyty byłyby odwoływane, a to oznacza, że kolejki momentalnie by się zmniejszały. Jesteśmy chyba jedynym krajem, w którym pacjent ma same prawa, a nie ma obowiązków. Powinniśmy usiąść ze stowarzyszeniami pacjenckimi i rozmawiać, namawiać do zmian, choć one zawsze budzą opór. Pacjent powinien mieć obowiązek dbania o zdrowie, wykonywania badań profilaktycznych – to daje szanse na wykrycie chorób na wcześniejszych etapach. I to nie jest przeciwko pacjentowi, to jest działanie za zdrowiem. Wiele nowotworów z tak zwanych chorób nieuleczalnych, śmiertelnych, stało się chorobami przewlekłymi. Gdybyśmy zainwestowali w profilaktykę i wprowadzili obowiązkowość podstawowych badań, to po paru latach okazałoby się, że obniżyliśmy koszty leczenia. Po niedawnym morderstwie ratownika na służbie czekam też na zapis, że każdy lekarz, ratownik, pielęgniarka – medyk w trakcie obowiązku pełnienia obowiązków służbowych – jest funkcjonariuszem publicznym niezależnie od miejsca pracy, co oznacza nieuchronność kary dla sprawcy.
Dlaczego nic się nie zmienia?
Mówię czasem prześmiewczo, że zdrowie to najłatwiejszy resort, bo jest tak źle, że cokolwiek się zrobi dobrego, to będzie odczuwalna poprawa dla naszych pacjentów. Medycyna nie lubi polityki, a polityka często przez medycynę przegrywa. Prawda jest taka, że nikt w tym obszarze nie ma jasnej wizji, planu działania, strategii, która jest przecież potrzebna i konieczna na kilka lat lub dekadę do przodu. A my żyjemy od wyborów do wyborów, nikt nie chce ryzykować podejmowania niepopularnych decyzji.
Czy jesteśmy przygotowani medycznie na konflikt zbrojny?
Jeżeli dojdzie do sytuacji wojennej, to wszystkie szpitale, tak jak przy pandemii, zostaną zapchane w kilka dni. Jeżeli chcemy przeznaczyć 4–5 proc. na bezpieczeństwo i na zbrojenia, pytajmy zawsze, czy to nie odbywa się kosztem zdrowia? Zwłaszcza w kontekście rozmów o obniżeniu składki zdrowotnej. Nie negując konieczności doposażenia szpitali wojskowych – one nie zabezpieczą zdrowia cywilów. Wypowiadają się eksperci, ale ja nie słyszałem, żeby szpitale cywilne otrzymały jakiekolwiek zalecenia: jak mają się zachowywać, co robić, jak się przygotować. Czyli w razie takiego kryzysu dyrektorzy szpitali mają działać na własną rękę? To powinno być zunifikowane, procedury, zalecenia, zarządzanie sprzętem i personelem. W trakcie pandemii nasz chirurgiczny przecież oddział był oddziałem covidowym. Czy w razie konfliktu zmieniamy się w oddział wojskowy? Jak mamy zarządzać zasobami? Co z cywilami – przecież będą nadal potrzebować normalnej pomocy. Polak jak zwykle obudzi się po szkodzie.
Jak rozpocząć tę dyskusję?
To jest rola Ministerstwa Obrony Narodowej, które wraz z Ministerstwem Zdrowia powinno opracować system i procedury dla jednostek niewojskowych w zależności od ich referencyjności. Jaka powinna być ich rola? Mamy straszliwe praktyczne przykłady i wiedzę, jak to wygląda dziś w Ukrainie. Giną nie tylko żołnierze, ale i niewinne dzieci, kobiety – potrzebny jest cały system pomocy i doposażenie inwestycji. Myślę, że na dzisiejszy stan szpitale będą niewydolne po 24 godzinach, może po 40. Załóżmy nawet optymistycznie, że po tygodniu. Pełnoskalowa wojna w Ukrainie trwa już trzy lata. Może mamy po prostu nadzieję, że nas to nie dotknie.
Czyli wracamy do nadziei, Panie Profesorze. Jak się nie dać w trudnych czasach?
Nie toczyć wojny polsko-polskiej. Powinniśmy w stosunku do siebie być życzliwi, empatyczni i nie widzieć w drugiej osobie wroga. Resztę da się ogarnąć.
Ramka:
Obowiązkiem lekarzy jest zagwarantować przede wszystkim – choć źle to brzmi – komfort umierania. Mamy takie możliwości, że możemy ograniczać ból, który jest elementem najbardziej utrudniającym normalność. Ale druga sprawa to wpływanie na psychikę, w czym też mamy wyraźny udział, choć czasem nie umiemy tego zrobić. Tutaj jest ogromna rola psychologów klinicznych, którzy nam pomagają.
Ramka:
Zapomnieliśmy o 120 tys. nadmiarowych zgonów. Poza tym – czy widzieliśmy jakikolwiek raport Ministerstwa Zdrowia podsumowujący ten czas? Odwróciliśmy wzrok, a przecież to nie była ostatnia pandemia w naszym życiu.
Jeżeli dojdzie do sytuacji wojennej, to wszystkie szpitale, tak jak przy pandemii, zostaną zapchane w kilka dni. Jeżeli chcemy przeznaczyć 4–5 proc. na bezpieczeństwo i na zbrojenia, pytajmy zawsze, czy to nie odbywa się kosztem zdrowia?
Bio:
Prof. dr hab. n. med. Andrzej Matyja
Specjalista chirurgii ogólnej i onkologicznej. Od początku pracy zawodowej związany ze Szpitalem Uniwersyteckim w Krakowie, obecnie z Kliniką Chirurgii Ogólnej, Onkologicznej, Metabolicznej i Stanów Nagłych oraz z Katedrą Chirurgii Ogólnej. Konsultant Wojewódzki w dziedzinie chirurgii ogólnej dla Województwa małopolskiego. W latach 2018–2022 prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Obecnie wiceprezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Krakowie. Odznaczony m.in. Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, „Sercem Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym”. Zwycięzca konkursu Profesjonaliści Forbesa 2012 – Zawody Zaufania Publicznego w kategorii lekarz. Osobowość Medyczna Roku 2020 w konkursie Sukces Roku 2020 w Ochronie Zdrowia – Liderzy Medycyny. 3. miejsce na Liście Stu 2020 i 2021 najbardziej wpływowych osób w polskim systemie ochrony zdrowia. Nagroda specjalna Press Club Polska 2022 wraz z polskimi lekarzami i naukowcami popularyzującymi wiedzę o pandemii Covid-19. Orzeł Wprost w kategorii Zdrowie i Medycyna 2023 r. Lekarz Rynku Zdrowia 2023.

Anna Petelenz, dziennikarka „Krakowa i Świata”, nominowana do Nagrody Grand Press 2025. Fot. Marcin Banasik
Tekst ukazał się w numerze 5/6 2025, który kupisz tutaj:
