Subiektywnie
Fatum nie wie, że wyrządza zło
W czwartek, 30 października 2025 roku, o godzinie 8.50 zamordowałem
pszczołę i zupełnie nie wiem, czy zrobiłem to przypadkiem czy z premedytacją.
Pszczoła? – zapytacie – z końcem października? – Sam nie umiem tego
wytłumaczyć.
Zresztą moje wątpliwości pojawiły się już dużo wcześniej. O siódmej z minutami usłyszałem budzik (Our Time Is Running Out). Pomyślałem – jak co rano – o motywie vanitas i zrobiłem to, co zawsze – zawahałem się. Zawahałem się po raz pierwszy: wstać od razu, czy od razu sen wydłużyć? A sen był godzien przedłużenia. Oto bowiem walczyłem w nim z wrogami, broniłem kobiety, a karabin maszynowy ładowała mi Beata Kozidrak, pokolorowana jak postaci z obrazów Hoppera. Moi przeciwnicy, skryci za elegancko ściętym żywopłotem, tylko czekali, aż przestanę strzelać.
O 7.40 – rozbrojony, otoczony łazienką, ze snem spływającym do umywalki – zawahałem się po raz wtóry. Jechać do pracy rowerem czy udać się na tramwaj linii nr 11? Wszak mżyło, a więc padać mogło zaraz przestać (wtedy rower), ale i rozpadać mogło się na dobre (wtedy tramwaj). Poranna psychomachia trwała dziesięć minut. Wypiłem kawę, wypaliłem papierosa i zrobiłem kilka serii „padnij–powstań”. Zapadła decyzja istotna.
W tramwaju nuda i żadnych zawahań. Czytałem powieść, którą ktoś mi sprezentował, i patrzyłem za okno, chcąc ją sobie poukładać w głowie. Jaśniało. Na przystanku Dworzec Płaszów–Estakada przesiadłem się do „pięćdziesiątki”, a już pół godziny później zamieniłem ją na autobus jadący w stronę Góry Borkowskiej. Numer linii? Zabijcie, ale nie pamiętam.
O 8.55 wszedłem do sali okupowanej przez klasę maturalną, usiadłem za biurkiem i zacząłem opowiadać. Powiedziałem do nich to samo, co do Was przed momentem, aż dotarłem do miejsca kluczowego.
– Wysiadam… – mówiłem – wysiadam z autobusu i idę wzdłuż ogrodzenia naszej szkoły. Widzę dworek, widzę drzewa, widzę dzika, który chowa się za dwór, za drzewa. I nagle, z jakiegoś powodu spojrzałem pod nogi, a tam, na płycie chodnikowej, przycupnęła pszczoła. Leniwa, ledwie żywa. Sunie nieco przed, nieco pod, tuż-tuż obok mojego lewego buta… Stanąłem, zabiłem, kropka. – Zawiesiłem głos i czekałem, co powiedzą. A oni milczą, więc się denerwuję, a że nerwy dobrze rozmasować słowem, zaczynam się tłumaczyć: – No nie mogłem nie stanąć. Już nie dało rady się zatrzymać. Noga w górze, rozumiecie sami… – plączę się w zeznaniach. – Choć sam nie wiem. Może mogłem jakoś krok wydłużyć, nogę zgiąć, przekręcić lub podskoczyć nad pszczołą…
Uczniowie milczeli, a ja zastanawiałem się, czy to oburzenie sparaliżowało ich aparaty mowy, czy to zwyczajowe, codzienne lekceważenie.
– Co to za motyw? – spytałem wobec wszechmilczenia powyższego, żeby uratować sytuację, zasiać wątpliwości co do faktu, czy historia zmyślona czy naprawdę prawdziwa.
– Cierpienie niezawinione – słyszę z głębi sali i szukam wzrokiem ratowniczki. Proszę, żeby nawiązała do Hioba, trądu, świądu, Boga Ojca i Szatana. Paralela i teodycea – słyszę między wyrazami i od razu mi raźniej.
– Dobrze, dobrze – chwalę już pewniejszy, ale drążę dalej. – I co jeszcze?
– Fatum, proszę pana.
– Fatum? – pytam, jakbym nie dosłyszał. – Ale gdybym nie jechał tramwajem, tylko rowerem, to tej płyty chodnikowej nie miałbym na drodze, ani pszczoły, ani… Los owada by się nie dokonał. Fatum by go ominęło, a przecież nie może… nikogo ominąć.
– No to efekt motyla! – podpowiada ktoś z tyłu.
– No, nie wiem. Przecież pszczoła poniosła karę za moje lenistwo. W końcu później nie padało, więc mogłem jechać na tym przeklętym rowerze. Za mój grzech owad zapłacił życiem.
– Nie! Nie! Nie! – protestuje osoba od Fatum. Patrzy prosto na mnie i dodaje gniewnie: – Fatum nie wie, że wyrządza zło. Jest ślepe, głuche i głupie, ale nie jest złe.
Tekst ukazał się w magazynie „Kraków i Świat” 11-12/2025, który możesz dostać TUTAJ: