
Chodzi o samą przyjemność bycia w ruchu
Małgorzata Lebda: Jesteś zarówno praktykiem, jak i teoretykiem w dziedzinie literatury, interesuje mnie, w jaki sposób godzisz te dwie sfery, a może one się uzupełniają? Czy czujesz, aby któraś z nich w Tobie dominowała? Jakub Kornhauser: Nie godzę tych dwóch ról. Są to sfery kompletnie rozłączne i nawet nie myślę, że mogłyby się jakoś bezboleśnie […]
Małgorzata Lebda: Jesteś zarówno praktykiem, jak i teoretykiem w dziedzinie literatury, interesuje mnie, w jaki sposób godzisz te dwie sfery, a może one się uzupełniają? Czy czujesz, aby któraś z nich w Tobie dominowała?
Jakub Kornhauser: Nie godzę tych dwóch ról. Są to sfery kompletnie rozłączne i nawet nie myślę, że mogłyby się jakoś bezboleśnie uzupełniać. Zajmuję się przede wszystkim pracą naukową, pisaniem i mówieniem o literaturze. Oprócz tego literaturę tłumaczę. I na dodatek redaguję teksty innych. Nie umiem w tym samym czasie tworzyć czegoś własnego. Robię to niezwykle rzadko i coraz bardziej niechętnie, w krótkich okresach odpoczynku, gdy mam czas na poczytanie współczesnej poezji. Wtedy dochodzę do wniosku, że nic mi się nie podoba, więc muszę napisać parę słów po swojemu. Potem okazuje się, że moje własne teksty też mi się nie podobają. Dlatego wolę ograniczać tę działalność.
Ważną rolę odgrywa w Twoim życiu aktywność fizyczna, jesteś taternikiem, rowerzystą, biegaczem, tenisistą, czy poszukujesz czegoś konkretnego w sporcie?
Oddzieliłbym sport od aktywności fizycznej, zresztą i ona ma różne oblicza. Sport kojarzy mi się z rywalizacją, a tej nie cierpię. Kiedy biegam, biegam samotnie, nie ścigam się w biegach masowych, nie mierzę czasu, nie biję rekordów. Chodzi o samą przyjemność bycia w ruchu, odpoczynku od ludzi i możliwości swobodnego porozmyślania. Podobnie jest z rowerem, choć używam go na co dzień również do przemieszczania się po mieście. Nie ma nic lepszego od całodziennej jazdy na rowerze lub wyprawy górskiej. Jako taternik często wspinam się samotnie po często niedostępnych partiach gór, przez cały dzień nie spotykam żywej duszy, prócz kozic i świstaków. Po kilku nawet dniach spędzonych w ten sposób mam problemy z powrotem do codziennego rytmu i robię to raczej niechętnie.
Interesujesz się ptakami, znalazłam informację, że prowadzisz badania nad populacją dzięcioła zielonego. Piękny ptak. Powiedz, skąd to ornitologiczne zacięcie?
Moje zainteresowanie ptakami, czy zwierzętami w ogólności, wzięło się po części z dziecięcych lektur, a po części z wędrówek po lasach i górach. Od zawsze fascynowały mnie mówiące zwierzęta z Alicji w Krainie Czarów czy Pana Huczka, podświadomie nadawałem im magiczny status. Ptaki dodatkowo są bardzo inteligentne: podglądałem kruki zjeżdżające po zaspach, sroki poznające swoje odbicie w lustrze, „mówiące” gwarki i papugi. Natomiast dzięcioł zielony i zielonosiwy rzeczywiście są pięknymi i nietypowymi jak na ten gatunek ptakami. Często można je spotkać, gdy chodzą po ziemi i rozgrzebują mrowiska, nie tylko na podmiejskich łąkach i polach, ale i w centrum Krakowa. Kiedyś obserwowałem parę dzięciołów zielonych, które wyprowadzały lęg w Parku Jordana. Zupełnie nie bały się mojej obecności. Ale można je wypatrzyć nawet w niewielkich zadrzewieniach między osiedlami na Woli Duchackiej czy w Borku Fałęckim. Ich cechą charakterystyczną jest tak zwany „czarci chichot”, wyjątkowo donośny odgłos, którym się nawołują, przypominający szaleńczy, urywany śmiech.
Urodziłeś się i mieszkasz w Krakowie. Gdybyś musiał opisać nasze miasto kilkoma przymiotnikami, jakie byłyby to słowa?
Po pierwsze, Kraków jest płaski, przynajmniej jego śródmiejska część. Co mnie osobiście boli, bo wolę miasta położone na wzgórzach. Dlatego często utożsamiam Kraków nie z okolicami Rynku, a z pagórkowatymi pejzażami Swoszowic, Wróblowic, Mydlnik, Witkowic czy Bielan. Po drugie, jest lepki: przez to, że centrum miasta jest położone w niecce, przez nieustający smog i duszne powietrze mam wrażenie życia w kotle z gorącym gulaszem. Odczuwam to zawsze po powrocie z gór, ale nie tylko. Po trzecie, Kraków potrafi być dziki. A to łoś z Puszczy Niepołomickiej zajrzy na Rondo Grzegórzeckie, a to w Toniach bobry zaleją boisko piłkarskie. Zresztą nie trzeba się gać daleko: u mnie, nad Białuchą, gdzie mieszkam od urodzenia, prawie w centrum miasta, zjawiają się wydry i piżmaki, sowy i pustułki, a nawet pluszcze – rzadkie ptaki związane z górskimi potokami.
Ilustracja: Rafał Komorowski, Wikipedia