
Zakładka, a nawet więcej
Zakładka. Dlaczego akurat takie słowo? Nazwy bywają dziwaczne, nie zawsze pasują, jak ulał, i przylegają jak obcisła sukienka. Zakładka. Zakładać to się można u bukmachera albo z Bogiem, lub jeszcze lepiej z samą śmiercią.
Można zakładać, że historia książkowa potoczy się dalej tak a tak, ale przecież nie do tego służą zakładki.
Zakładki tylko zaznaczają (wskazują?), w którym miejscu książkowej historii zdarzyło nam się przystanąć. Znaczniki? Czy to byłoby lepsze określenie? Brakuje mi nazwy, ale obecna nie wydaje się do końca właściwa nie tylko ze względu na główne przeznaczenie omawianych przedmiotów. Zakładki zawsze były czymś więcej, stanowiły niezwykłe ozdoby i wyjątkowe artefakty. Ponoć jedną z pierwszych zakładek książkowych była jedwabna zakładka z frędzlami podarowana królowej Elżbiecie przez jej nadwornego drukarza Christophera Barkera. Przynajmniej to o niej właśnie jako pierwszej wspomina nam historia w notatce z roku 1584. Dziś zakładki bywają wykonywane z najróżniejszych materiałów, nie tylko papieru i tkanin, ale i metali. Przybierają też najróżniejsze formy. Można je kupić w księgarniach, u jubilera, w sklepach z podarunkami, a także na stoiskach z rękodziełem i stronach internetowych wielu twórców. Kupuje się je nie tylko po to, by wkładać między stronice czytanych książek, ale również, by je kolekcjonować. Oglądać, podziwiać, pokazywać, przechowywać, gromadzić.
Zakładka jako przedmiot do posiadania
Współcześnie najczęściej czytaną „książką” jest zapewne internet, a najczęściej używanymi zakładkami są te w naszych przeglądarkach. Nie ulega jednak wątpliwości, że w tej wielkiej księdze współczesności wciąż odnaleźć możemy całkiem sporo interesujących treści na temat książek papierowych, a tak że zakładek. Wertując internet, natrafiłam na artykuł o wystawie zakładek w 2017 roku w Muzeum Ziemi Sokólskiej przy Sokólskim Ośrodku Kultury oraz Bibliotece Publicznej w Sokółce. Obejmowała aż trzysta eksponatów – wszystkie należały do jednej osoby! Tą osobą jest Ewa Krychniak, bibliotekarka, z którą udaje mi się nawiązać serdeczny kontakt przez Facebooka i która chętnie dzieli się ze mną opowieściami o swojej pasji, a także przesyła zdjęcia swoich zakładek. Wyznaje, że zbiera te szczególne przedmioty całe życie (zaczęło się od zakładki wykonanej przez nią samą w drugiej klasie szkoły podstawowej z tektury, kolorowego papieru i obszytą kordonkiem), ale większą uwagę poświęca im od dziesięciu lat.
Jej kolekcja nie jest w żaden sposób opisana i miała tylko te dwa pokazy. Najstarsze posiadane przez panią Krychniak zakładki pochodzą z początku XIX wieku. Jedna należała do księdza, a dwie pozostałe do Żydów sokólskich. Ciekawa jest również metalowa zakładka składana sprzed I wojny światowej, przywieziona do Sokółki przez Żyda służącego w wojsku carskim. Wśród zbiorów pani Krychniak znajdują się piękne zakładki z suszonych kwiatów, wyszywane i robione na szydełku, a także zabawne za
kładki filcowe, a nawet plastikowe. Kolekcja zawiera również typowe zakładki z kliszy. Dużą jej część stanowią pamiątki z różnych stron świata, które bibliotekarce udało się odwiedzić. To między innymi złota zakładka z Australii i drewniana z Dubaju, kolorowe zakładki chińskie, metalowe z Laosu i Grecji
oraz pleciona z Chorwacji.
Zakładki nasze powszednie
Zakładki, których używamy na co dzień w celu im przeznaczonym, często wcale nie są zakładkami. Najlepiej przekonują się o tym właśnie bibliotekarki, o czym wiem doskonale, gdyż sama pracuję w bibliotece. Przyjmujemy od czytelników zwracane książki i dopiero po pewnym czasie odkrywamy wśród
ich stron najróżniejsze przedmioty. Nieraz są to prawdziwe skarby, jak prywatne fotografie, których właściciela wcale nie jest tak łatwo odszukać. Często jako zakładki służą pocztówki czy bilety z muzeum – papier wciąż wydaje się nam najodpowiedniejszy w funkcji zakładki. Zdarzają się chusteczki higieniczne, a nawet rzeczy tak zaskakujące, jak kostka kurczaka. W sumie to przedmiot całkiem symboliczny, przypominający, że śmierć również jest swego rodzaju zakładką. Dla nas, jeśli brać pod uwagę życie pośmiertne, a z pewnością dla naszych bliskich, których zostawiamy w jakiejś szczelinie czy pęknięciu, z którego dopiero muszą się wydobyć czy też które muszą przekroczyć. Może niekoniecznie tak wzniosłe okoliczności dotyczą kurcząt, ale czemu nie zastanowić się nad zwierzęcą strony natury ludzkiej czy też relacją człowiek–zwierzę, jeśli już nadarzyła się okazja, a przestrzeń (biblioteka) idealnie się do tego
nadaje? Patrzę na tę kostkę, patrzę na dotąd nieodebrane przez nikogo fotografie. Czy wkładając świadectwo jednej historii pomiędzy strony świadectwa o historii drugiej, w jakiś magiczny sposób przeistaczamy je, modyfikujemy, zlepiamy? Fotografia sama w sobie również jest szczególną zakładką,
zakładką dla czasu i w czasie, zakładką żywej, niespisanej historii. Zakładką, która tyleż samo przypomina nam o śmierci, ile stawia jej opór.
Historia pewnej fotografii
I przypomina mi się tamta historia. Tamta fotografia, której prawie nie ma. Bo czy istnieje jeszcze zdjęcie wykonane dobrych kilka lat temu aparatem wbudowanym w telefon komórkowy, w dodatku stary, bardzo słabej jakości, a na koniec zagubione gdzieś podczas zgrywania plików na jeden czy drugi komputer? Jednak w mojej pamięci istnieje w sposób niezaprzeczalny i przez nie przede wszystkim istnieje ona, ta, którą zdjęcie przedstawia. Nieraz po latach bardziej pamiętamy obraz ze zdjęcia niż realne wydarzenie czy osobę, prawda? Tutaj jest podobnie. Ale po kolei. To było jeszcze podczas studiów. Jechałam tramwajem z Nowej Huty w kierunku Bronowic i obserwowałam ludzi, którzy podróżowali razem ze mną. Czasami lubię przyglądać się współpasażerom, a nawet przysłuchiwać się ich rozmowom. Ona nic nie mówiła, jechała sama, a mimo to była jedyną osobą w całym wagonie, która się uśmiechała. Była piękna. Naprawdę piękna. Chociaż miała jakieś osiemdziesiąt lat i siwiuteńkie włosy, jej niezwykle jasne, błękitne oczy wydawały się pełne życia. Była ubrana w zwykłą starą sukienkę, a na nogach miała wysokie, wełniane skarpety i półbuty. Nie mogłam się na nią napatrzeć. Już wtedy sporo czytałam i pisałam o fotografii. Byłam po cudownej lekturze książki Rolanda Barthes’a Światło obrazu. Chociaż nie posiadałam własnego aparatu fotograficznego, zaczynałam patrzeć na świat trochę jak fotograf. A w tamtej chwili po prostu marzyłam o sfotografowaniu tej kobiety, nie tylko dla artystycznego efektu, na który nie mogłam liczyć bez dobrego aparatu i doświadczenia, ale po prostu, by ze mną została. Nie wytrzymałam. Kiedy wysiadała pod teatrem Bagatela, bez zastanowienia wysiadłam również i podbiegłam do niej. Miałam
przy sobie tylko przestarzały model telefonu komórkowego, ale to musiało mi wystarczyć. I nadzieja, że kobieta nie zacznie krzyczeć, kiedy poproszę ją o możliwość sfotografowania jej. Nie krzyczała. Była niesamowicie zdziwiona, ale uśmiechała się jeszcze promienniej niż w tramwaju. „Ale kim pani jest? Dlaczego?” – spytała. Odparłam, że jest piękna i chcę ją uwiecznić. Była zdumiona, ale nie uciekła. Spytała, czym się zajmuję, a na wieść, że studiuję kulturoznawstwo, natychmiast miała dla mnie temat na artykuł,
jakąś historię rodzinną. Pozwoliła się sfotografować i poprosiła o mój numer telefonu. Obiecała, że zadzwoni. Odezwała się niespodziewanie dopiero trzy miesiące po naszym dziwnym spotkaniu. Pamiętała mnie doskonale i ja ją również. Ucieszyłam się ogromnie. Była taka miła i radosna, pełna wiary w ludzi i życie, choć wyznała mi, że niedawno miała chłoniaka (wtedy, gdy się spotkałyśmy, szła tak naprawdę
do szpitala onkologicznego przy ulicy Garncarskiej), a potem na jej rękach umarł jej mąż.
Deklamowała mi do słuchawki Pana Tadeusza i śpiewała tę piosenkę o kasztanie („złoty kasztan mi dałeś i serce”). Mówiła, że wariuje, a równocześnie miała tyle spokoju w głosie! Nie mogłam uwierzyć w siłę tej kobiety. Chciałam jej jakoś pomóc. Nie wyświetlił mi się jej numer, więc pytałam o niego, ale powiedziała tylko, bym czekała na znak od niej.
Tym razem jednak znaku już nie otrzymałam.
Nie wiem, dlaczego właśnie to zdjęcie i ta historia przypomniały mi się przy okazji opowiadania o zakładkach. Być może tamto zdjęcie i tamta historia są w moim życiu jakąś szczególną zakładką, której znaczenia jeszcze nawet nie przeczuwam.
Zakładki i zdjęcie: kolekcja Ewy Krychniak
Tekst ukazał się w miesięczniku „Kraków” Nr 03 (196) Marzec 2021.
A najnowsze numery naszego magazynu znajdziesz TUTAJ: