
O przyzwoitości w nieprzyzwoitych czasach
Tekst wystąpienia na jubileuszowej uroczy
stości 150‑lecia V Liceum im. Augusta Wit
kowskiego (Kraków, 25 czerwca 2022).
Moja pamięć z pierwszego roku szkolnego w V Liceum Augusta Witkowskiego w Krakowie ma barwy szare i nacechowane trwogą. Z pewnością nie są to wspomnienia radosne. By zrozumieć, co mam na myśli, wystarczy przypomnieć spis uroczystości i wydarzeń, w których brała udział młodzież w pierwszym roku nauki (1951/52). Księga wydana na 130‑lecie Liceum odnotowuje następujące istotne w życiu Szkoły spotkania i imprezy, poczynając od września 1951 roku: zebranie wyborcze Towarzystwa Przyjaźni Polsko‑Radzieckiej; akademia poświęcona sprawozdaniu delegata na Zlot Młodych Bojowników o Pokój; zobowiązania z okazji 34. rocznicy Rewolucji Październikowej; 12 października – obchody rocznicy bitwy
pod Lenino; dalej – zbiorowe wyjście do kina na film pt. Daleko od Moskwy; akademia z okazji 3. rocznicy zjednoczenia PPR i PPS, które go wynikiem było powołanie do życia PZPR. W grudniu – akademia z okazji 72. rocznicy urodzin Józefa Stalina. Proszę o wyrozumiałość: nie będę przytaczał całej listy tych „historycznych” wydarzeń, świąt i akademii, których łącznie było 28, bo przecież były jeszcze rocznice śmierci Lenina i Świerczewskiego, 60. urodziny Bolesława Bieruta etc. Żadna z tych uroczystości nie zapisała się na „twardym dysku” mojej pamięci. Przywołałem je, by choćby sobie samemu uświadomić rzeczywistość, w jakiej żyliśmy. A – co ważniejsze – w jakich warunkach pracowali nasi nauczyciele i wychowawcy. Na szczęście, nie zwoływali oni zebrań, na których uczniowie mieliby potępiać amerykański imperializm i innych wrogów zewnętrznych i wewnętrznych, a tych – łącznie ze stonką ziemniaczaną – nigdy wtedy nie brakowało. Pamiętam też zorganizowaną wówczas – bodaj w budynku AGH – wielką wystawę Oto Ameryka…, na którą waliły tłumy. Magnesem była muzyka towarzysząca ekspozycji – głównie zakazane w tamtych latach rytmy boogie‑woogie i jazzu. Dla młodocianej widowni atrakcyjne były również eksponaty – obok odłamków amerykańskich pocisków i bomb zrzucanych na Koreę – były też pokazywane w gablotach barwne, kolorowe części intymnej damskiej bielizny. Jakkolwiek miały ilustrować demoralizację amerykańskiej młodzieży, to wywoływały u młodych chłopców reakcje odwrotne od zamierzonych…
W kioskach – obok „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego” – były też wystawione pisma radzieckie: „Prawda” i „Izwiestia”. Pamiętam z tamtych czasów odpowiedź na dwa pytania: 1. Czym różni się „Prawda” od „Izwiestii”? Tym, że w „Prawdie” nie ma ‘Izwiestij’ (czyli wiadomości), a w „Izwiestiach” nie ma prawdy. Pytanie drugie: Dlaczego polskie gazety kosztują dwa razy drożej niż radzieckie? Odpowiedź: To oczywiste – przecież tłumaczenie też kosztuje… Wstrzymam się jednak z opowiadaniem ówczesnych anegdot i dowcipów. Bo za jeden z nich zapłaciłem wysoką cenę: opowiedziany późną nocą, podczas przerwy na jednym z licznych i nudnych zebrań sprawozdawczo‑‑wyborczych, zostałem oskarżony o „szeptaną antyradziecką i antysemicką propagandę” i usunięty ze wszystkich organizacji.
Było to na rok przed maturą – wiosną 1954 roku. Mogłem liczyć się z tym, że za tak wrogą i szkodliwą działalność grozi mi usunięcie ze szkoły. Z całą pewnością odnotowanie w ankiecie, że jestem usunięty ze wszystkich organizacji blokowałoby mi przyjęcie na studia. Wtedy moja klasa Xb zachowała się w sposób odważny: bez żadnej inspiracji z mojej strony koledzy skierowali do Prezydium Zarządu Miejskiego ZMP w Krakowie list z postulatem uchylenia decyzji, ponieważ – jak pisali – „postawa naszego kolegi była wzorem i przykładem postępowania zgodnego z regulaminem uczniowskim”.
Rok później nowy dyrektor Szkoły Stanisław Potoczek wytypował mnie jako kandydata na egzamin wstępny na Wydział Dyplomatyczno‑Konsularny SGSZ w Warszawie. W ten sposób zdecydował w istotnej mierze o kierunku moich zainteresowań zawodowych na całe życie. Dodatkowo ułatwił moje przyjęcie na studia tym, że oddelegował mnie, jako przedstawiciela V Liceum na Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie. Przypuszczam, że mogło to mieć znaczenie w podjęciu pozytywnej dla mnie decyzji komisji egzaminacyjnej, która przesądziła o przyjęciu na studia.
Tak czy inaczej – nawet gdyby postawa mojej klasy i dyrektora Szkoły nie miały żadnego wpływu na podejmowane decyzje – były one dla mnie ważnym świadectwem solidarności i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Pożółkłe kopie listów wysłanych przez klasę w mojej obronie mają dla mnie po blisko 70 latach większe znaczenie niż różne honorowe dyplomy, ordery i wyróżnienia. Dokumentu ją, że w tym ponurym okresie stalinowskich nieprawości trafiłem na osoby, które wyniosły z domu i ze szkoły szlachetne wartości duchowe, których wyrazem była i pozostaje solidarność oraz bezinteresowna życzliwość wobec tych, którzy potrzebują jej w trudnych czasach – często bardziej niż pomocy mate
rialnej.
A przecież mogło się zdarzyć inaczej. Pisze o tym w wydanej przed rokiem książce Gregor Ziemer (Jak wychować nazistę. Kraków 2021), dyrektor amerykańskiej szkoły w Berlinie w latach 1928–1939. Były to czasy, gdy – od stycznia 1933 roku – rządy w Niemczech sprawowała partia hitlerowska. Ziemer
napisał reportaż o tym, jak w krótkim czasie fanatyczna faszystowska edukacja zmieniła Niemcy i Niemców z narodu o wysokiej kulturze w barbarzyńską hołotę, motłoch. Niewiele brakowało, abym doświadczył czegoś podobnego i stał się ofiarą takiego systemu wychowania.
Trafiłem do wiejskiej szkoły w wieku 5 lat. Było to na Podolu w 1943 roku, w małej ukraińskiej wiosce, której nauczyciel zdecydował, że skoro umiem czytać, to powinienem zacząć 68 swoją edukację od klasy drugiej. Otrzymałem stosowne czytanki z brunatnymi ilustracjami w sepii. Było tam zdjęcie otoczonego dziećmi pana z wąsikiem, który trzymał swoje ręce na ich główkach. To był Hitler. Rok później, po wejściu Armii Czerwonej, dzieci otrzymały nowe podręczniki, na których zobaczyłem podobne zdjęcie – tym razem czarno‑białe – innego pana. To był Stalin.
Kiedy trafiłem do V Liceum im. Witkowskiego w Krakowie, zalecane były dwie książki: Jak hartowała się stal Nikołaja Ostrowskiego i Poemat pedagogiczny Antona Makarenki. Obie powieści do rangi wartości najwyższych zaliczały donosicielstwo, nawet przeciwko własnym rodzicom, a wierność Partii stawiały wyżej niż ogólnoludzkie zasady moralno‑‑etyczne. Przy tym pedagogika Makarenki wyrastała z doświadczeń dziecięcej kolonii karnej NKWD. Między fanatyzmem pedagogiki hitleryzmu i stalinizmu było bliskie duchowe pokrewieństwo. Jak pisał ironicznie Bertold Brecht: „Człowiek ma skłonność ku dobru niźli złu, ale warunki nie sprzyjają mu”.
Na szczęście szkoła im. Witkowskiego okazała się niepodatna na próby wychowania „nowego człowieka”. Co więcej, te próby nie powiodły się w całej Polsce, jak długa i szeroka. Co nie znaczy, że coraz to inni „inżynierowie dusz” nie usiłowali majstrować w tej materii i kształtować postawy amoralne, „poprawiać” historię w taki sposób, by promować – jak to się dzieje we współczesnej Rosji – obraz własnego narodu jako szlachetny i nieposzlakowany oraz przedstawiać napaść na Ukrainę jako „wyzwoleńczą operację specjalną”. Są to momenty, kiedy wierność zasadom nie tyle dobrego wychowania, ile zachowanie poczucia godności, odpowiedzialności i obrona prawdy poddawane są najwyższej próbie. Albert Einstein zmuszony do emigracji z Niemiec powiedział, że są takie momenty w historii, kiedy postawa moralno‑etyczna uczonego jest ważniejsza niż jego odkrycia naukowe. Z takiej próby wyszły z honorem
nieliczne wybitne autorytety Niemiec. Ale to one właśnie stały się punktem odniesienia i wzorem w procesie późniejszej demokratycznej transformacji narodu niemieckiego.
Podobne postawy w Polsce czasów stali nowskiej dyktatury demonstrowała zdecydowana większość nauczycieli. Z cała pewnością etyczno‑moralna postawa nauczycieli w naszym Liceum, ich poważne i życzliwe podejście do uczniów, przywiązanie do takich kategorii jak prawda i uczciwość, miały ważny wpływ na życie każdego z nas. Za to chciałbym wyrazić naszym nauczycielom serdeczną wdzięczność.
Przed laty, kiedy byłem dyrektorem Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), prof. Zbigniew Religa powiadomił mnie, że przygotowuje wielką księgę pt. Dar serca, w której osoby różnych profesji podzielą się swoimi refleksjami o tym, jakimi zasadami kierują się w swoim
życiu. Sprzedaż tego dzieła miała wesprzeć założoną przez Profesora fundację ratowania życia dzieci chorych na serce. Byłem w kłopocie – chciałem wnieść swój wkład na tak szlachetny cel, ale nie pretendowałem do roli autorytetu, który miałby radzić nowym pokoleniom, jak żyć. Odwołałem się do powtarzanej przez Antoniego Słonimskiego rady, której udzielił mu jego ojciec Stanisław: „Jeśli nie wiesz, jak należy się w jakiejś sytuacji zachować, na wszelki wypadek zachowuj się przyzwoicie. Jeśli nie wiesz, co powiedzieć – radzę, byś powiedział prawdę”. Na podstawie własnych doświadczeń, dodałem: naszym życiem często rządzi przypadek, ale przypadek służy z reguły dobrze przygotowanym.
Tę prostą prawdę wyniosłem ze swojej Szkoły. A całe późniejsze życie potwierdziło głęboki sens tych zasad.
Mam pełną świadomość, jak bardzo rzeczywistość dzisiejszej Polski odbiega od tego, co pozostało z lat młodzieńczych w pamięci moich rówieśników. Nie bez powodu już starożytni Rzymianie spostrzegli, że gusty i sposoby zachowania dzieci są bardziej podobne do postaw kolegów i koleżanek z ich pokolenia niż do własnych rodziców. Niemniej pewne wartości – stare jak świat – które wyrażają pisane i niepisane normy oraz zasady zachowały swoje znaczenie. Świadczy o tym choćby prawo rzymskie, którego logika i sentencje – mimo upływu ponad dwóch tysięcy lat – stanowią uniwersalny fundament wszystkich
systemów prawnych współczesnego świata. W czasach burzliwych przemian, w których wszyscy – chcemy tego czy nie – aktywnie uczestniczymy, szczególne miejsce i rolę odgrywają trzy środowiska i instytucje: dom, szkoła i społeczeństwo. Przez wieki stanowiły one o ciągłości i zmianach w naszym życiu. Gwarantowały poczucie przynależności, tożsamości kulturowej, godności i bezpieczeństwa w różnych wymiarach – duchowych i materialnych. Dziś wszystkie te instytucje – dom, szkoła i społeczeństwo – znalazły się w poważnym kryzysie. Jest to równie wielkie – a może nawet większe – wyzwanie dla
nowego pokolenia niż inne globalne kryzysy – klimatyczny, ekologiczny, energetyczny, cybernetyczny i wiele, wiele innych. Na każdy z nich społeczność międzynarodowa mogłaby poszukiwać wspólnej odpowiedzi i rozwiązania. Łącznie wszystkie te wyzwania stwarzają jakościowo nowe globalne zagrożenia. Na to nakłada się jeszcze groźba wojny – i to w pobliżu naszych granic. Do niedawna wydawało
się, że w Europie, a zwłaszcza w naszym najbliższym sąsiedztwie, zagrożenia tego typu minęły raz na zawsze i przeszły wyłącznie do podręczników historii. Niestety, stało się inaczej. To, co było niewyobrażalne i nie do pomyślenia, stało się faktem.
Dom, szkoła oraz instytucje państwa i społeczeństwa nie przetrawiły do końca długofalowych konsekwencji tego, co zaczęło się 24 lutego tego roku i z czym uczniowie naszego liceum i wszystkich polskich szkół będą konfrontowani w nadchodzących latach. A przecież to od nich zależy przyszłość Polski
i jej miejsce w świecie. Na zakończenie przywołam słowa, które zamieściłem w zbiorze esejów opublikowanych na stulecie odzyskanej niepodległości: „To, czy i w jakiej mierze nowe pokolenia Polaków zdołają wykorzystać złożone w ich ręce przysłowiowe biblijne talenty, będzie zależeć od nadchodzącej generacji, która przejmie odpowiedzialność za Polskę” (Polska. Eseje o stuleciu, BoSZ 2018, s. 21).
Szkoła i cały system edukacji obywatelskiej mają w tej mierze zadanie i rolę trudną do przecenienia.
Ilustracja: Beata Malinowska-Petelenz
Tekst ukazał się w miesięczniku „Kraków i Świat” Nr 7–8 (211–212, rok XVIII) Lipiec–Sierpień 2022.
A najnowsze numery magazynu znajdziesz TUTAJ.