PARTNER PROJEKTU:

thumbnail Miasto

Warhol, człowiek znikąd

Kazimierz Targosz
Miasto Kazimierz Targosz

Warhol i jego dom!

Medzilaborce, niespełna 7-tysięczne miasteczko na wysokości naszego Sanoka. Łagodne wzgórza, rozległe pola i lasy, i jakaś dziwna, senna, nostalgiczna aura – jak w Bieszczadach. Szeroka droga, która przekształca się w ulicę Andy’ego Warhola, jedyną w mieście. Kilka sklepów, Pension Andy, poczta, hotel, neoklasycystyczna cerkiew prawosławna na wzgórzu i przede wszystkim jedyne na świecie Muzeum Warhola nazwane Muzeum Sztuki Nowoczesnej. W tym miejscu wygląda egzotycznie. To absurd na miarę rewolucji, jakiej w sztuce dokonał Warhol. Powrót w rodzinne strony to ostatni happening Warhola, dowód, że być może nie umarł, ale – jak napisał Hrabal – został wystrzelony rakietą w kosmos, by rozdawać coca-colę.

Andy Warhol nigdy na Słowacji nie był. Urodził się w Pittsburgu, amerykańskim ośrodku produkcji stali, szkła i aluminium. Jego rodzice pochodzili ze wsi Mikova, 8 km od Medzilaborc. Ojciec Andrej Varchola był górnikiem i tak jak wielu Rusinów wyjechał do Ameryki tuż przed pierwszą wojną światową. Po wojnie dołączyła reszta rodziny. W amerykańskim domu dwaj bracia Andy’ego – John i Paul – mówili po angielsku i w dialekcie rusińskim. Warhol, kiedy już zdobył sławę, mówił: „Jestem człowiekiem znikąd”. Jednak gdy dwa miesiące przed śmiercią jego brat jechał do Mikovej, Andy powiedział mu: „Musisz tam zrobić jak najwięcej zdjęć!”. Co chciał wiedzieć o Mikovej, o przodkach, o tym miejscu, którego nigdy nie poznał? Bo przecież jego, jak i innych twórców pop-artu, sprawy przeszłości, przemijającego czasu nie bardzo interesowały. Wszak chełpili się tym, że ich sztuka to instant art, podobnie jak instant coffee, czyli rzecz do natychmiastowego spożycia.

Pop-art jest sztuką chwili, zatem ma być łatwa, nie powinna sprawiać kłopotów ani twórcy, ani odbiorcy. W ikonografii pop obok butelek Coca-coli, puszek zupy Campbell, naklejek, fotografii Marylin Monroe pojawiają się wprawdzie dzieła wielkich mistrzów (Monet, Delacroix, Picasso), ale umieszcza się je wśród najbardziej banalnych przedmiotów, by pokazać, że te arcydzieła nie są niczym lepszym.

W Mikovej żyją krewni Warhola. Na miejscu, w którym jeszcze parę lat temu stał dom rodziców, rośnie trawa i pasą się konie. Na cmentarzu jest wiele grobów Varholów i Zawackich – rodziny matki Warhola, Julii. Pochodzili podobno z Polski. Trafiłem do domu Michała Zawackiego pytając o jego sławnego krewnego. Najpierw żona powiedziała, że za informacje się płaci. (Podobnie zareagowały dzieci romskie w Medzilaborcach, kiedy poprosiliśmy, by pozowały do fotografii przy pomniku Warhola). Michał Zawacki okazał się wspaniałomyślny, kiedy dowiedział się, że jesteśmy Polakami – było nie było, rodakami – ale niewiele miał do powiedzenia o Warholu i jego twórczości. Pamiętał, że jego pra-pradziadek przyjechał do Mikovej z Polski i otworzył tu młyn.

Inni mieszkańcy Mikovej i Medzilaborc pytani o swojego słynnego krajana także wzruszali bezradnie ramionami. Czy możliwa jest dekonstrukcja klasycznego, zrodzonego w Ameryce mitu Warhola tak, by można go było zaprezentować w formie dostępnej dla Rusinów, a jednocześnie nie stracić pop-artowej istoty jego dzieła i próbować znaleźć tutejsze inspiracje? Jakie? Michał Bycko, doktor pedagogiki i teoretyk sztuki, a ponadto Rusin i jeden ze współtwórców muzeum, jest przekonany, że Warhol tworzył pod wpływem sztuki ikony, czego dowodem jest idealizacja postaci na obrazach, sposób użycia barw. Jeśli to prawda, to można powtórzyć za Edwinem Bendykiem, który w swojej książce Zatruta studnia pisze, że Rusin Warhol skolonizował barbarzyńską Amerykę, narzucając jej sposób ekspresji mający źródło w rusińskich czy szerzej słowiańskich pokładach duchowości i kultury.

Źródeł inspiracji można się też doszukiwać nie tylko w sztuce, ale i w życiu osobistym. Warhol regularnie uczęszczał do cerkwi, jego modlitewnik był wręcz zaczytany. Z matką Julią, która także malowała, rozmawiał zawsze po rusińsku. Mitem jest też jego rozwiązłość seksualna, a tym bardziej homoseksualizm. Studia warhologów pokazują, że był raczej osobnikiem aseksualnym. Tak przetworzony Warhol może bez przeszkód wrócić w rodzinne strony. Muzeum w Medzilaborcach zostało otwarte w 1991 roku przecięciem wstęgi w obecności brata Johna i była to próba (czy udana?) przełamania kompleksu peryferyjności i dowartościowania Rusinów, którzy do 1989 roku oficjalnie nie istnieli, traktowani jako mniejszość ukraińska.

Jednak świadomość rusińskiej tożsamości przetrwała. Według oficjalnych statystyk na Słowacji mieszka ich blisko 30 tysięcy, a nieoficjalnie mówi się, że znacznie więcej. Rusini mieszkają także w Polsce – to część Łemków, którzy odrzucają przynależność do narodu ukraińskiego – i na Ukrainie, gdzie ich odrębność nie jest uznawana. W 1991 roku w Medzilaborcach odbył się Światowy Kongres Rusinów, a w 1995 roku literacki język rusiński został oficjalnie uznany przez władze i słowackie gremia naukowe.

Warhol jest oczywiście największą ikoną Rusinów. Obcować z jego sztuką można w muzeum przez cały rok i korzysta z tej okazji kilkanaście tysięcy osób rocznie, w tym chyba najwięcej Polaków. Głównym pomysłodawcą muzeum był brat Warhola, John, a do realizacji pomysłu przyłączyły się środowiska amerykańskich artystów i miłośników sztuki. Budynek muzeum przypomina domy kultury z czasów PRL, z jednym wszak wyjątkiem – dwiema ogromnymi puszkami zupy Campbell na pierwszym planie. Korytarz prowadzący do pierwszej sali muzeum zdobią wzorowane na warholskich sitodrukach kompozycje Cihlara. Na ścianach obrazki w technice ultrafioletu, nad głową ogromne banknoty studolarowe, rzeźby, grafiki, obraz w formie różowo-złotego banknotu dolarowego z pominięciem amerykańskiego prezydenta.

Następne pomieszczenie poświęcone jest samemu Warholowi i jego rodzinie. Obok prac artysty: bilet rodziny do Stanów Zjednoczonych, dokumenty, wizy. Pierwszy aparat fotograficzny, pióro i notatnik mistrza. Elektryczne krzesło, zupa Campbell. Jedyny egzemplarz płyty gramofonowej z rusińskim śpiewem Julii Warhol. Gabloty z pamiątkami rodzinnymi, wizerunkami Marylin Monroe, portret Ingrid Bergman z serii Znani ludzie, Motyl z serii Niebezpieczne gatunki oraz wiele innych prac i reprodukcji. Są też prace jego matki, brata i bratanka. No i mnóstwo pamiątek: sukienka, w jakiej Warhol był podawany do chrztu, jego okulary, skórzana kurtka, marynarka.

Andrzej Stasiuk, który w czasie swoich środkowoeuropejskich peregrynacji trafił i tu, napisał: „A w szklanej gablocie wisi jego kurtka z hadowej kozy, czyli wężowej skóry. Nie mogłem uwierzyć, że był tak drobny i szczupły. Jak dziecko. Dwie szare marynarki przypominały dziecięce komunijne garnitury. W rodzinnych papierach nie nazywał się Andrzej, ale Ondriej. To imię w żaden sposób nie pasowało do walkmana, do jego aparatu fotograficznego. Pewnie dlatego przez całe amerykańskie życie mówił, że jest człowiekiem znikąd.”

Artykuł ukazał się w miesięczniku „Kraków” – czerwiec Nr 6 (20) 2006

A najnowsze numery naszego magazynu znajdziesz TUTAJ.