
Po miłość/Pour l’amour
Pełnometrażowy fabularny debiut Andrzeja Mańkowskiego, związanego
z Wybrzeżem autora wielu filmów dokumentalnych, wpisuje się w popular
ny w ostatnich sezonach nurt filmów opisujących życie na prowincji.
W tym aspekcie portretowana rzeczywistość opiera się na dosyć oczywistym, chociaż niekoniecznie prawdziwym, schemacie. Jesteśmy daleko od raju. Daleko od szczęścia. Praca marna, pieniądze żadne,
młodzi uciekają, starzy się przyzwyczaili. I tak mija dzień za dniem. Tak upływa całe życie. Zdjęcia Sławomira Witka utrzymane w stonowanej, zgaszonej kolorystyce, wygrywają wszelkie małomiasteczkowe ułomności, obecne również w kostiumie, we wnętrzach mieszkań i w plenerze. Jeżeli nawet w mniejszej miejscowości bywa zachwycająco, a wiemy przecież, że bywa, natura potrafi być tam szczególnie szczodra i wyrozumiała, to takich atrakcji w filmie Po miłość/Pour L’amour nie znajdziemy.
Marlena, grana przez Jowitę Budnik, wpisuje się w ten ponury pejzaż. Jest kobietą prostą, ale pełną charakteru. Nie zapomniała do końca o swojej kobiecości, o marzeniach. Chce być dobrą żoną, dbać o dom, o dzieci. To nie takie proste. Mańkowski, podobnie jak Konrad Aksinowicz w Powrocie do tamtych dni, pokazuje zniszczenia wywołane alkoholizmem. Tyle że w Po miłość chodzi o temat drugorzędny wobec głównej osi filmu. W Po miłość picie wódki przez męża Marleny, granego przez Artura Dziurmana, jest czymś równie oczywistym jak silna i ważna jest w społeczności wiejskiej obecność i znaczenia proboszcza.
Oto Polska tradycyjna, wódczano‑katolicka. Szczęśliwie wspomniany ksiądz, w interpretacji Andrzeja Gałły, nie został potraktowany schematycznie. To postać ciekawa, dlatego że niejednoznaczna. Ani zła, ani do
bra, co jest pewnym novum w portretowaniu duchowieństwa przez polskie kino – albo z pozycji szyderczej (Kler), albo na kolanach (cała seria wyrobów filmopodobnych o tematyce religijnej).
Niejednoznaczna chce być również Marlena, ale główna intryga nie wypada wiarygodnie. Otóż dzielna dziewczyna, dzielna matka i kobieta, wpada w sidła poznanego przez matrymonialny komunikator Senegalczyka (Mamadou Ba). Ta historia, jak czy tamy w materiałach prasowych, została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami, często słyszy się zresztą podobne opowieści.
Romans online, szantaże finansowe powiązane z erotycznymi. Znamy to dobrze, nie ma miesiąca, żeby tabloidy nie opisywały podobnej sytuacji. Tyle, że w filmie nie bardzo chce się w ten romans uwierzyć. Jeże
li miałoby to zostać pokazane wiarygodnie, portret Marleny powinien zostać naszkicowany ostrzej, radykalniej. Tutaj czujemy, że bohaterka została wpisana w określoną sytuację scenariuszową, której musi sprostać. Nie do końca mnie to przekonuje.
Natomiast na pewno Po miłość/Pour l’amour, film, przypomnijmy, powstały, bo to dosyć ważne, w ramach serii filmów fabularnych o mikrobudżetach, specjalnego programu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, umożliwiającego realizację filmu debiutantom, wyróżnia się powściągliwością w budowaniu atmosfery stałego zagrożenia, w jakiej znajduje się Marlena, oraz ciekawym portretem bohaterki. Jowita Budnik znakomicie sprostała trudnemu zadaniu. Marlena idzie „po miłość”, ponieważ czuje, że to dla niej już ostatnia szansa. Nie jest do końca naiwna, chociaż chwila mi taka się wydaje. Miłość oznacza dla niej
nie tyle spełnienie erotyczne, ile zrozumienie, a nawet zauważenie. I to jest najokrutniejsza, niestety, prawdziwa diagnoza filmu. W rodzinach, w związkach, w relacjach i poza nimi jesteśmy niezauważalni, niewidzialni, z czasem, z tak zwaną wysługą lat, to się tylko wyostrza. A nikt nie chce przecież żyć incognito.
Miłość może mieć niejedno imię, różne języki. „Pour l’amour” brzmi pięknie, nie mamy jednak złudzeń, że również okaże się mrzonką. Co więc zostaje? Przyjrzyjmy się twarzy Jowity Budnik, twarzy wspaniałej, dojrzałej aktorki, twarzy kina Krauzów. Ta twarz pokazała nam, czym jest odporność na ból i wytrwałość w znieczuleniu na przemoc. Ta sama twarz pokazała (w innych filmach), czym jest zaciekłość albo uśmiech. Andrzej Mańkowski postawił przed Budnik trochę inne zadanie: pokaż, czym jest miłość, szukanie miłości, tęsknota za uczuciem. I Jowita pokazała.
Pour l’amour, czyli Ona.
Ilustracje: materiały prasowe za wiedzą i zgodą producenta