
Innego końca nie będzie
Dolan, Dolan, Dolan – dobre referencje. Debiutująca reżyserka Monika Majorek nawet już samym tytułem nawiązuje do pięknego filmu złotego Xaviera To tylko koniec świata z 2016 roku, ale to twórcze przełożenie.
Motyw powrotu do domu, do domu rodzinnego, który doskwierał, przeszkadzał i udręczał, ale w którym także mieszkała, a może mieszka nadal, miłość towarzyszy kinu od zawsze (kino to życie). Ten film, rzecz wcale nie tak częsta u nas, stoi aktorstwem. Maja Pankiewicz w końcu dostała w kinie rolę, której po niej spodziewałem się od dawna, od jej egzaminów i dyplomów. Idiosynkrazja i nadwrażliwość. Ola nie chce wrócić, ale wraca. Do mamy, do brata, do siostry. Bo do taty już nie, taty już nie ma (w wykopiowaniach wideo pięknie tę rolę zagrał Bartłomiej Topa).
Do domu, który boli odejściem ojca, tęsknotą za dzieciństwem, za wszystkim, co wydarzyło się potem i nie okazało się sukcesem medalowym. Nie bardzo.
Powroty. Rozmowy. Planeta Solaris w niecce Redlińskiego, w Konopielce.
Jest swojsko i metafizycznie. Operator Mateusz Skalski wyśmienicie tonuje tę historię kolorystycznie, kompozytor Jan Ignacy Królikowski subtelnie dopowiada fonosferą, przede wszystkim jednak film mądrze dopowiedziany jest reżysersko i aktorsko. Majorek czuje aktorów, wierzy w aktorów, stawia na aktorstwo.
O Pankiewicz już pisałem. A jeszcze Sebastian Dela – rośnie nam gwiazda nowego rozdania. Chłopiec silny swoją delikatnością. W Innego końca… jest rozbitkiem, herkulesem na krawędzi, potrzebującym rozmów, niedokończonego spotkania z tatą, z siostrami, z mamą przede wszystkim.
No właśnie mama. Agata Kulesza. Jakie to szczęście, że ją mamy. Można było tę rolę zbudować wykrzyknikami, szarżą, scenariuszowo dawała się tak przeczytać. To nie jest przecież miła ani czuła mama. To jest mama poturbowana jak jej dzieci. Mama z wyrzutami sumienia i tajemnicą. Kulesza wspaniale gra tę ambiwalencję, podobnie jak Dela, Pankiewicz czy w mniejszej, ale również bardzo udanej roli, Klementyna Karnkowska.
*
Innego końca nie będzie jest filmem o żałobie, doświadczeniu utraty i nie potrzeba wcale czytać Iwaszkiewicza, żeby to zrozumieć. Mam jednak poczucie, że Majorek pokazuje nam najważniejsze doświadczenie Iwaszkiewiczowskie, wybrzmiewające najpełniej w późnym tomie opowiadań twórcy Panien z Wilka zatytułowanym Ogrody.
W opowiadaniu Sérénité bohater, porte parole Iwaszkiewicza, przyjeżdża w późnej starości do pysznego, bogatego domu przyjaciela, uczonego, sędziwego jak on sam, ale nie czuje się tam dobrze. Zbyt wiele światła, piękna i światła. A on nie był ze światła, tylko raczej z szarości, znużenia, z wojny, pokrętnych historii własnej i cudzych. Pisze zatem list do Agaty, dziewczyny, którą obdarzył niegdyś wielką miłością platoniczną – innej w sobie nie miał ani wtedy, ani później. Po drodze był jeszcze ten trzeci, i ten czwarty, oni także zniknęli, a teraz również i on zanika w niefortunnie bujnym pejzażu. Pisze zatem o pamięci, momentach z udziałem zmarłych, dawno niebyłych, które pojawiały się i znikały, i zdawało się, że znikną już na zawsze, ale nieoczekiwanie wypływają we wspomnieniu, oderwane od czasu, naraz silne i wzruszające. Zerwany bukiet fiołków, rozmowa o muzyce albo dotknięcie czyjegoś karku – błahe niby, a wydające się najbardziej erotycznym momentem w życiu.
W filmie Innego końca nie będzie działa podobny mechanizm. Ojciec jest mitem. Niezdrowym, niewytłumaczalnym właściwie; mitem, którego nie udało się zrozumieć, nie udało się rozmówić, nie mówiąc o przejrzeniu na wylot. Jednak jest i wszystko – albo prawie wszystko – układa się wobec niego i w związku z nim. Matka, silna, wrażliwa, bezradna. Szukająca siebie, jeszcze nie w tym wieku, żeby nakładać wieczny kir i modlić się do obrazka ze zmarłym. Troje nieboraków, rodzeństwa, tak bardzo chcieliby być różni, a tak są do siebie podobni, we wszystkim podobni. W nadwrażliwości na pewno. Im bardziej się kryją, uciekają, szukają schronu w większym mieście, w lepszej pracy albo w jakimś domku z narzędziami gospodarczymi, tym mocniej przywiązują się do tego, co dla nich było Iwaszkiewiczowską sérénité – pogodą ducha, chwilą spokoju. I wszystko, prawie wszystko, wtedy ze sobą się zgadzało, puzzle do pary. Rodzina, słońce, zieleń, uśmiechy. Stare kasety wideo wyciągane z tekturowego pudła. Uśmiech na nich zarejestrowany. Uśmiech zbiorowy, na chwilę, a na życie przecież całe musi wystarczyć. Innego początku nie będzie. Końca zresztą również.
Ilustracja: dzięki uprzejmości dytrybutora