
Alaska w moim sercu
Był kiedyś dowcip związany z serialem „Przystanek Alaska”, którego przytaczanie jest dla mnie – człowieka współpracującego niemal ze wszystkimi telewizjami w Polsce – nieco ryzykowne, ale niech tam. Brzmi on: – Dlaczego w serialu „Przystanek Alaska” wszyscy są szczęśliwi?
Bo nie mają telewizji.
*
Ryzykowny, bo to nawoływanie do wyłączenia telewizji, z której żyję, a i czytelnik sięgający po felieton z cyklu „Życie jest serialem”, z dużym prawdopodobieństwem jest zjadaczem filmów i seriali. Jednak być czasem off-line, odłączyć się od tego, co „tam”, nie ważne czy realnego, czy będącego wytworem fantazji scenarzystów, i zajęcie się wyłącznie tym, co teraz i TU, może być najprawdziwszym odkryciem i wyswobodzeniem. Brzmi banalnie? Ale kto z Was ostatnio naprawdę tego spróbował? Bo wyjechać w Bieszczady można również nie ruszając się z domu.
*
Polskim odpowiednikiem „Przystanku Alaska” określano serial
*
„Ranczo”
*
rozgrywający się w fikcyjnej miejscowości Wilkowyje, gdzieś na Podlasiu. Nie aż tak bardzo jak Cicely z Alaski odciętej od cywilizacji pod względem odległości w kilometrach, jednak w podobny sposób odciętej mentalnie. Różnica jest taka, że w naszych Wilkowyjach nie wszyscy byli tak literalnie szczęśliwi jak ich amerykańscy odpowiednicy. Tu już mamy gierki, podchody, sąsiedzkie waśnie i spory. Jak w „Zemście” Fredry, jak w „Samych swoich”. Bo to już jednak Polska. A „któż umie” jak śpiewał Kazik Staszewski w piosence swego taty „Tak, jak Polak. mówiąc milczeć, milcząc pić? Tak szumieć! Tak o słowo jedno zaraz w mordę bić”. Kłótnie te nie wynikają więc ze świata zewnętrznego, docierającego przez telewizor, a tylko z wrodzonej nam pewno ści, że: – Jak ja nie mam racji, to nikt miał nie będzie!
*
Jak żyją ci bohaterowie „Rancza” tak żyją, jest jednak ów serial także pochwałą życia poza pędem. Poza szalonym wyścigiem. Wyścigiem, który rozszerzył się obecnie także na licytacje w ilości obejrzanych seriali. Jest to zjawisko coraz powszechniejsze. Ma już swoją nazwę.
*
FOMO:
*
Fear Of Missing Out… Lęk przed przegapieniem czegoś, wypadnięciem z obiegu. Do rana oglądasz serial, by móc nazajutrz brylować w pracy. O ile ze zmęczenia tam dotrzesz. W USA jest to już uznane oficjalnie schorzenie. Pracodawca musi uznać L4 od psychologa pod warunkiem, że chory natychmiast podejmie leczenie.
*
Pochwałą sielskiego życia są też nasze seriale sprzed niemal dekady, których akcja rozgrywa się nad tytułowym Rozlewiskiem. Tutaj jednak świat wpycha się bezpardonowo w życie bohaterów. Wkracza wraz z budową autostrady, co za tym idzie – infrastruktury, a w dalszej kolejności pewnie z chęcią osiedlania się setek, czy może tysięcy „miastowych”. I niestety jest to obrazek tak samo przygnębiający jak i jak najbardziej realny. Zabudowa „dziewiczych” do niedawna terenów naszego kraju postępuje w tempie zastraszającym. Choć nie jest to tylko problem z naszego podwórka. Zatoka Rosas, opisana przez Salvadora Dali jako najurokliwsze miejsce świata, to dziś skupisko betonowych klocków aż po horyzont.
*
Cywilizacja?
*
Cywilizacja spod znaku telewizji, streamingów, social mediów i deweloperki wciska się w nasze życie i ukryć się trudno. Czy to w ogóle możliwe? Możliwe. Gdzie? W miasteczku Cicely na Alasce, rok 1991. Czy namawiam do powrotu do tego serialu? Jak kto chce. Powracam za to na pewno do tego, co napisałem na początku: by się tam znaleźć, nie trzeba przenosić się ani w czasie, ani w przestrzeni. Wystarczy wyjąć baterie z pilota, telefonu, laptopa, odłączyć konsolę. I żyć. Tyle i aż tyle. Nie na zawsze może – wpływy z tantiem telewizyjnych stanowią część mojego domowego budżetu, więc… nie róbcie mi tego. Jednak im częściej się uda, tym lepiej. I może zamiana tekstu „W moim sercu Paryż, Nowy Jork” na „Alaska w moim sercu” pozwoli oczyścić głowę, wziąć głęboki oddech i – w sensie ścisłym (że zacytuję klasyka) – odzyskać zdrowie.
*
Czego Wam, drodzy czytelnicy, najserdeczniej życzę w 2025 roku!
*
Andrzej Duda