
Przedtem ktoś widział misia, a miś mówi, że jest flamingiem. Teraz miś jest misiem
Przez 20 lat Teatr Barakah prowadziła Ana Nowicka i Monika Kufel. Jakiś czas
temu imię jednej z dyrektorek sceny przy ul. Paulińskiej się zmieniło. Anę
Nowicką zastąpił Michał Nowicki. O tym, jak Michał dojrzewał do decyzji
o tranzycji i o tym, jak wspierała go w tym Monika, która niedawno została
jego żoną, obydwoje opowiadają Magdzie Huzarskiej-Szumiec
Magda Huzarska-Szumiec: Pamiętacie dzień, w którym się poznaliście?
Michał: Oczywiście. To było w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie, w którym od pewnego czasu byłem zatrudniony. Musiał być marzec albo kwiecień 2004 roku, bo w gabinecie dyrektora trwały właśnie w rozmowy sezonowe. Przyjechali na nie nowi aktorzy, którzy chcieli zaangażować się do teatru. W gronie tych osób była Monika. Ale jeżeli sądzisz, że spotkaliśmy się i nagle wybuchło wielkie uczucie, to muszę cię rozczarować. Monia raczej mnie wtedy nie polubiła. Jednemu z kolegów powiedziała, że jestem strasznie głośny, zwracam na siebie uwagę, a ją to drażniło. Ona należała do osób cichych, wycofanych.
Monika: Wtedy jeszcze byłam w szkole teatralnej we Wrocławiu. Zbliżałam się do końca studiów i już się bałam, że mogę, tak jak wielu starszych kolegów i koleżanek, nie dostać pracy. Zrobiłam więc listę dyrektorów teatrów, z którymi chciałabym rozmawiać, i postanowiłam się do nich zgłosić. Tarnów znajdował się pod koniec tej listy. Jednak pojechałam tam, żeby zobaczyć, jak ten teatr wygląda. Dyrektor, po paru minutach spotkania, powiedział, że następne go dnia zaczynam próby. Z biegu obsadził mnie w Małej syrence – spektaklu przygotowywanym dla dzieci. Nie miałam przy sobie żadnych rzeczy, żadnych ubrań, bo zaraz zamierzałam wrócić do Wrocławia. Zamiast tego wprowadziłam się do służbowego mieszkania na jednym z tarnowskich osiedli. Kiedy przyszłam następnego dnia na próbę, zobaczyłam Michała i rzeczywiście nie zapałałam do niego sympatią. On musiał grać pierwsze skrzypce, być najlepszy,
najfajniejszy. Słychać go było w całym teatrze, a mnie to naprawdę irytowało.
Kiedy się to zmieniło?
Monika: Całkiem szybko. Ponieważ byłam wciąż na czwartym roku studiów, musiałam przygotować przedstawienie dyplomowe. Pani dziekan zgodziła się, żebym mogła je zrobić w teatrze, do którego się zaangażowałam. Miał być to tak zwany dyplom indywidualny. Sama napisałam sobie do niego scenariusz, sama miałam grać, ale nie miałam reżysera. Mój profesor, który był opiekunem tego monodramu, miał już
swoje lata. Z góry wiedziałam, że nie przyjedzie do Tarnowa mnie wyreżyserować. Zaczęłam próby sama ze sobą, ale w pewnym momencie poczułam, że nie daję rady i potrzebuję pomocy. Poprosiłam jednego z kolegów, żeby przyszedł zobaczyć, co robię. Chciałam, żeby był moim drugim okiem. Ale nie przyszedł. Zamiast nie go w sali prób pojawił się Michał.
Michał: Robert poprosił mnie, żebym go zastąpił. Nie miałem na to specjalnej ochoty, bo widziałem, że Monika patrzy na mnie spod oka. Ale się zgodziłem. Nie zapomnę jej miny, jak mnie wtedy zobaczyła. Jednak zdecydowaliśmy się razem pracować i Monia zaczęła poznawać mnie od trochę innej strony.
I wtedy coś między wami zaiskrzyło?
Michał: Jeszcze nie. Ale na pewno zostaliśmy dobrymi kumplami. Powiedziałem jej wtedy, jak wygląda moja sytuacja, że jestem osobą transseksualną, bo wtedy nie mówiło się jeszcze o transpłciowości, i że nie czuję się kobietą, choć tkwię w kobiecym ciele. No właśnie, cały czas mówimy o Michale. A ty przecież wtedy byłeś Aną, znaną nie tylko w Tarnowie, ale i w Krakowie aktorką Aną Nowicką.
Michał: Rzeczywiście, tak to wyglądało. Ale wszystkim moim partnerkom, z którymi byłem związany albo chciałem się tak jak z Monią związać, już na samym początku znajomości mówiłem o tym, że nie jestem homoseksualną kobietą, tylko heteroseksualnym mężczyzną. Po stronie partnerek leżała decyzja, czy się
na to godzą czy nie. Podobnie zresztą było z przyjaciółmi. Zawsze stawiałem sprawę jasno. Uważam, że w takich sytuacjach powinno się być szczerym, żeby uniknąć nieporozumień. Znajomi wiedzieli, kim jestem, choć niektórym początkowo trudno było poukładać sobie w głowie te klocki. Szczególnie tym, którzy widzieli mnie na scenie, gdzie grałem kobiece role. Pamiętam, jak w Tarnowie grałem Melę w Moralności pani Dulskiej. Nosiłem wtedy jeszcze długie włosy. Kiedy schodziłem w prywatnych ciuchach na foyer, słyszałem, jak ludzie zaczynają szeptać, zastanawiając się, czy to właśnie ja byłem córką Dulskiej. Kiedy
dowiadywali się, że tak, następowała konsternacja, choć przecież starałem się ubierać uniwersalnie, w stroje uniseks. I jak udawało ci się wybrnąć z takich sytuacji?
Michał: Pomagał mi w tym film Nie czas na łzy, który pojawił się pod koniec lat 90. To była niskobudżetowa produkcja z Hilary Swank, która za tę rolę dostała Oskara. Prawdziwa, przeniesiona na ekran historia opowiadała o osobie transpłciowej, którą ja byłem. Mogłem się w niej przejrzeć. Kiedy ktoś mówił mi, że nie wie, o co ze mną chodzi, proponowałem mu, by sięgnął po kasetę wideo z tym filmem, obejrzał go i spróbował mnie zrozumieć. Zdawałem sobie sprawę z tego, że niektórym trudno zaakceptować tę sytuację. Przecież ktoś widzi misia, a miś mówi, że jest flamingiem.
A ty jak zareagowałaś na to, co Michał ci po wiedział?
Monika: W ogóle nie wiedziałam, co znaczy słowo transseksualny. Było ono dla mnie zupełnie obce, a wyznanie Michała mnie zwyczajnie zestresowało. Dopiero z czasem zaczęłam rozumieć, co on stara mi się powiedzieć. Zobaczyłam wtedy w Anie Michała. Nie miałaś wrażenia, że Michał jako Ana proponuje ci związek homoseksualny?
Monika: Nie, ponieważ od razu podkreślił, że nie jest osobą homoseksualną, mimo że fizycznie wygląda jak kobieta. To, że wielokrotnie podkreślał, że jest heteroseksualnym mężczyzną, spowodowało, że weszłam w tę relację. Bo ja także nie uważałam się za osobę homoseksualną. Nigdy nie byłam w związku z kobietą. Teraz w trakcie terapii, w której jestem od trzech lat, potrafię stwierdzić, że mam w sobie pierwiastek biseksualny, tak jak zresztą większość ludzi. Nic nie jest czarne ani białe. Każdy z nas może znaleźć w sobie homoseksualną cząstkę. Jednak w naszym związku od samego początku było jasne, że Michał jest mężczyzną.
A jak zwracaliście się do siebie. Mówiłaś do Michała, używając męskich końcówek?
Monika: Tak i było to dla mnie zupełnie naturalne. Ale tylko w sytuacjach prywatnych. Kiedy szliśmy na oficjalne rozmowy na temat na przykład dotacji dla teatru, to zwracaliśmy się do siebie tak, żeby to było zgodne z naszym wizerunkiem.
Michał: Do tej pory zastanawiam się, jak udało nam się aż tak wytresować samych siebie. Jako Ana myślałem o sobie jako o mężczyźnie i używałem końcówek męskich. Mówiłem do Moniki: „Tak, byłem po zakupy”. Kiedy wychodziłem z domu, stawałem się dla ludzi Aną, która używa końcówek żeńskich. To było na pstryk, miałem taki odruch psa Pawłowa.
Pamiętacie swoją pierwszą randkę?
Monika: Pewnie. To był wieczór, kiedy wybuchł pożar w restauracji na Górze świętego Marcina. Płomienie widać było w całym Tarnowie. Stałam na balkonie w teatralnym mieszkaniu i na nie patrzyłam. wtedy przyszedł esemes od Michała.
Michał: Zapytałem, czy mogę przyjść, bo zawsze to milej razem oglądać pożar. Monia nie odzywała się przez jakieś dziesięć, piętnaście minut. Pomyślałem, że znowu przesadziłem, bo było już późno, chyba po 23.
Monika: Wahałam się, ale w końcu zaprosiłam Michała do siebie. Wtedy coś zaiskrzyło. Od tego czasu zaczął u mnie częściej bywać. Nawet przynosił rano śniadania, co było bardzo miłe.
Michał: A przypominasz sobie, jak kiedyś przyszedłem rano ze świeżymi bułkami i myślałem,
że nie chcesz mi otworzyć?
Monika: Doskonale to sobie przypominam. Zapomniałeś, że w nocy pojechałam pociągiem
do Wrocławia, bo musiałam coś załatwić.
Michał: Stałem pod tymi drzwiami i myślałem, że ma mnie dosyć, że pewnie przemyślała całą
sprawę i jest to dla niej za trudne. Po dwóch czy trzech godzinach udało mi się w końcu do niej
dodzwonić.
Monika: Spałam i miałam wyciszony telefon. Od razu wyjaśniliśmy sobie to nieporozumienie, a wkrótce zamieszkaliśmy razem. W tam tym czasie Michał szukał w Krakowie mieszkania, bo sporo tu grał i wolał dojeżdżać, niż rezygnować z ciekawych propozycji. Wynajął mu je kolega. Jeszcze zanim się wprowadził,
powiedział mu, że odwiedzi go koleżanka. No i jak go tam odwiedziłam, to już zostałam.
Jak na tę sytuację zareagowali znajomi?
Michał: Różnie, mimo że przecież obracaliśmy się w środowisku teatralnym, które jest bardziej otwarte niż inne.
A wasze rodziny?
Monika: Postanowiłam postawić rodziców przed faktem dokonanym. Po prostu przyjeżdżałam do nich razem z Aną. Nie mówiłam im, że to jest mój partner, tylko że bliska mi osoba. Nie było jakichś zgrzytów, mama i tato potraktowali tę sytuację całkiem naturalnie. Żyli wtedy jeszcze rodzicie Michała, więc tak jak wiele par mieliśmy problemy ze świętami. Ja spędzałam je w swoim domu, on w swoim. Kiedy najpierw mama, a potem tato Michała zmarli, oczywistą rzeczą było, że święta spędzamy z moją rodziną. Mama miała tylko problem z prezentem. Mówiłam jej, żeby nie kupowała niczego kobiecego, bo Michała to nie ucieszy.
Michał, a jak twoją transseksualność odbierali twoi rodzice?
Michał: Oni należeli do starszego pokolenia, urodzili się przed wojną. Byłem bardzo późnym dzieckiem, jedynakiem. Gdy miałem pięć lat, byliśmy na wakacjach w Kołobrzegu. Bawiłem się na plaży z jakimś chłopcem. Jego tato zapytał, jak mam na imię. Odpowiedziałem Michaś. Wtedy podeszła moja mama i ten pan powiedział: „Niech pani zobaczy, jak nasi synkowie się ładnie bawią”. Mama się oburzyła i wyjaśniła mu, że jestem dziewczynką. To był mój pierwszy coming out. Drugi nastąpił w szóstej klasie szkoły podstawowej, kiedy rano, przed wyjściem na lekcje, wyznałem, że potrzebuję ich wsparcia, ponieważ czuję się chłopakiem, a nie dziewczyną, i chciałbym coś z tym zrobić. Wtedy nic nie powiedzieli. Ale kiedy po południu wychodziłem ze szkoły, zobaczyłem ich przy drzwiach. Mama była roztrzęsiona i za
pytała, co zamierzam z tym zrobić? Bardzo kochałem mamę i nie chciałem jej zranić, więc zwyczajnie stchórzyłem. Obróciłem to w żart, wytłumaczyłem im, że to były takie głupie słowa. Powiedziałem to, bo chciałem na siebie zwrócić uwagę. Po cichu i w samotności zmagałem się z tą sytuacją bardzo długo, aż do 1992 roku, kiedy przyjechałem na studia do Krakowa. Wtedy zaczęło się już mówić nieco więcej o transseksualizmie. Dowiedziałem się o lekarzu z Warszawy, który pierwszy w Polsce zajmował się takimi osobami. Udało mi się zdobyć kontakt i pojechałem do jego gabinetu. Na całą tę podróż i prywatną wizytę wydałem sumę, za którą miałem żyć w Krakowie przez miesiąc. Ten lekarz dał mi mnóstwo skierowań na badania, ale mnie zwyczajnie nie było na nie stać, bo taka procedura nie była wtedy refundowana. W tym czasie dostałem się na wymarzone studia do PWST i moje osobiste sprawy
zostały przesunięte na plan dalszy.
Czy profesorowie szkoły teatralnej zauważyli, że jesteś chłopakiem, a nie dziewczyną?
Michał: Na roku było zapotrzebowanie na dziewczynę o charakterystycznym emploi, silnej osobowości i ja jako Ana do tego pasowałem. Na studia przyjęli dziewczynę, a nie chłopaka. Ale byłem jedyną dziewczyną, która miała krótkie włosy. Aktorki rzadko je obcinają, bo długie łatwiej upiąć. Ja dopiero później je zapuściłem. Gdy grałem przedstawienie dyplomowe, miałem już włosy do ramion.
Kiedy zaczęliście myśleć o tranzycji Michała?
Monika: Ciągle o tym rozmawialiśmy. Choć w pewnym momencie przestaliśmy, ponieważ Michał musiał się poddać operacji usunięcia tarczycy. Istniała wówczas taka teoria, że jej brak uniemożliwia tranzycję. Uważano, że pacjent ma już wystarczająco zaburzoną gospodarkę hormonalną. Okazało się to bzdurą,
ale ja się trochę tego czepiłam, bo sama bardzo boję się wszelkich operacji. Nie chciałam, żeby on cierpiał, żeby go coś bolało.
To co takiego się wydarzyło, że końcu podjęliście decyzję o fizycznej zmianie płci Michała?
Monika: To się stało po pandemii, kiedy nasz związek zaczął przechodzić kryzys. Zaczęliśmy sobie zadawać pytania o naszą relację. Kim my dla siebie tak naprawdę jesteśmy? Czy żyjemy w prawdzie czy może w kłamstwie? Ja sama miałam poczucie, jakbym znikała, gdzieś gubiła się moja własna osobowość, a zastąpił ją twór, który nazwa się MonikoAna. Stwierdziliśmy, że coś jest nie tak i zdecydowaliśmy, że pójdziemy na terapię par. Jednak po pewnym czasie nasza terapeutka powiedziała, że musimy się
rozdzielić, bo każde z nas ma do załatwienia swoje własne sprawy. Trzeba było najpierw je rozwiązać. Wtedy Michał już ze swoją terapeutką doszedł do wniosku, że tą nierozwiązaną sprawą jest tranzycja.
Michał: Byłem wtedy w niezbyt dobrym stanie. Zrozumiałem, że mam swoje lata i jeżeli nic się nie zmieni, nigdy już nie zaznam wolności, o jakiej marzę i moje prawdziwe ja zostanie pogrzebane. Zresztą już się tak utarło, że to Ana i Monika prowadzą Teatr Barakah. Wszyscy się do tego przyzwyczaili, więc trudno nam było nawet myśleć o zmianie. Ale jeszcze przed pandemią zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Bardzo źle się czułem, bałem się zasnąć, bo wydawało mi się, że zaraz się uduszę. Rano nie miałem siły wstać, nie chciałem już w ogóle wychodzić z domu. Pracowaliśmy wtedy nad spektaklem Inni ludzie Masłowskiej. Powiedziałem Monice, że przestaję chodzić na próby, co nigdy wcześniej przez myśl by mi nie przeszło. Kładłem to wtedy jednak na karb permanentnego przemęczenia. W końcu ktoś znajomy polecił mi wizytę u neurologa. Podczas niej opowiedziałem lekarce, co mi się dzieje. To co usłyszałem, wstrząsnęło mną.
Okazało się, że mam ciężką depresję i że musi się tym zająć specjalista. To był ostatni dzwonek. Jeszcze chwila, a mogłoby dojść do prób samobójczych. Zacząłem się leczyć, chodząc równocześnie na indywidualną terapię. Pod czas niej dotarło do mnie, że przyczyną depresji jest to, że zupełnie zapomniałem o sobie, o tym, kim naprawdę jestem. Mniej więcej w tym czasie nasi cudowni przyjaciele Małgosia i Wojtek Ornatowie zaprosili nas do swojego domu na Sycylii. Spędziliśmy tam fantastyczny czas, zapomnieliśmy o wszystkim, co działo się w Krakowie. Pamiętam, jak odpoczywaliśmy na jakichś kamieniach nad morzem i powiedziałem do Moni: „Za rok będzie tu obok ciebie siedziała kompletnie inna osoba”.
Monika: Przestraszyłam się wtedy. Wydawało mi się, że Michał chce coś sobie zrobić albo chce ode mnie odejść. On zauważył moje przerażenie i przyznał się, że zapisał się do specjalisty od tranzycji. Moja reakcja
wcale nie była zbyt radosna. Przyzwyczaiłam się, że żyjemy w takich, a nie innych relacjach i bałam się je zmieniać.
Michał: Myślałem, że Monia się ucieszy. Rozmawialiśmy o tym od tylu lat i wreszcie nasze marzenia mogły się ziścić. Ale ona już taka jest, zawsze coś skomplikuje.
Monika: Po powrocie z wakacji opowiedziałam o tym terapeutce, a ona uświadomiła mi, że moja reakcja jest naturalna, bo muszę teraz przejść żałobę po Anie. Muszę tę osobę pożegnać, żeby móc powitać Michała. Miała rację. Jak mi się to w końcu udało, to wpadłam w euforię. Czułam się, jakbym poznała nowego człowieka, w którym zakochałam się na nowo.
Jak w praktyce wygląda proces tranzycji?
Michał: Jestem w nim od półtora roku i niebawem nastąpi koniec. Najpierw jednak musiałem przejść wiele badań i spotkań z psychiatrami, psychologami, seksuologami. To trwało kilka miesięcy. Dopiero gdy zebrałem całą dokumentację medyczną, mogłem zacząć zażywać hormony. Najwięcej czasu zajął
jednak proces sądowy o ustalenie płci. Prawo polskie wymaga w takiej sytuacji pozwania przed sąd rodziców i oskarżenia ich, że wychowywali dziecko niezgodnie z odczuwaną przez nie płcią. To jest coś tak makabrycznego i głupiego, że aż trudno to sobie wyobrazić.
Monika: Tylko że rodzice Michała już wtedy nie żyli, więc wszystko okazało się jeszcze bardziej skomplikowane. Michałowi wyznaczono kuratora.
Michał: Absurd polegał na tym, że ten człowiek nic o mnie nie wiedział, nic nie wiedział też o moich rodzicach.
Monika: To nie był jeszcze koniec absurdów. W takim wypadku polskie prawo wymaga, by sędzia wysłał do właściwych urzędów, w tym wypadku do Sądu Rejonowego i Urzędu Miasta w Oświęcimiu, zawiadomienie o poszukiwaniu rodziców. I takie zawiadomienie musiało zawisnąć w tych instytucjach na tablicy ogłoszeń w widocznym miejscu. I nie mógł tego zmienić fakt, że Michał składając wszystkie papiery do sądu, dostarczył także akty zgonu rodziców.
Kiedy te wszystkie formalności zostały rozwikłane, mogłeś zacząć proces tranzycji?
Michał: To działo się równolegle. Już w trakcie przewodu sądowego zacząłem brać hormony. Potem przyszedł czas na operacje.
Ile ich musiałeś przejść?
Michał: Jak do tej pory dwie. To była operacja mastektomii, czyli usunięcia piersi, i histerektomii, czyli usunięcia macicy. Czeka mnie jeszcze jedna, wieńcząca cały proces, do której się obecnie przygotowuję. To są bardzo inwazyjne zabiegi, ale na mnie wszystko goi się jak na psie. Dzieje się tak może dlatego, że pod
chodzę do tego z optymizmem i wierzę, że będzie dobrze.
Czy zaraz po tych dwóch operacjach zdecydowaliście się na ślub?
Michał: Tak planowaliśmy, ale zatrzymał nas sąd, a konkretnie niezrozumiałe dla nas zupełnie zachowanie jednego sędziego. Otóż w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej ogłosił on wyrok, który potwierdzał, że jestem mężczyzną. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszyliśmy. Ale znowu zaczęły się schody. Już byłem w trakcie tranzycji i potrzebowałem nowego dowodu osobistego. Moje ciało zmieniało się, pojawiał się zarost i załatwienie czegoś w urzędzie było koszmarem. Urzędniczki prosiły o dokument i za każdym razem, delikatnie mówiąc, dziwiły się temu, że jest tam wpisana Anna Nowicka. A ja przecież wyglądałem już jak mężczyzna. Musiałem przy tych okienkach szeptem tłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. A to było na
prawdę upokarzające. Wyrok w sądzie zapadł 10 kwietnia 2024 roku i po trzech tygodniach się uprawomocnił. Sędzia miał tylko podpisać dokumenty. Na sam podpis pana sędziego czekaliśmy do lipca. Dzwoniłem do sekretariatu tak często, że pracujące tam panie mnie już rozpoznawały. Obiecywały, że położą ten wyrok panu sędziemu w widocznym miejscu na biurku, żeby podpisał go w pierwszej kolejności. Dzwonię znowu, a one mi mówią, że pan sędzia nie podpisał, bo nie wyraził aprobaty dla swoje
go wyroku. Zgłupiałem. Zwróciłem się do prawniczki z prośbą o pomoc, a ona od razu napisała skargę. Po dwóch dniach dostałem z sekretariatu telefon, że wyrok jest podpisany. Dlaczego tak mnie potraktował, nie mam pojęcia. Wreszcie mogłem zacząć załatwiać wszystkie formalności. A było ich niemało, na przykład zmiana PESEL-u, dowodu, paszportu, prawa jazdy. Ale to nie wszystko. Dane musiałem zmienić
także w bankach, przychodniach lekarskich, no i przede wszystkim w KRS-ie, bo przecież jestem nie tylko dyrektorem teatru Barakah, ale też wiceprezesem naszej Fundacji Dziesięciu Talentów.
Monika: Zmianę w Fundacji przeprowadziliśmy za pomocą uchwały, w której odwołaliśmy Annę Nowicką, a powołaliśmy Michała Nowickiego.
A jak Michał Nowicki oświadczył się swojej przyszłej żonie?
Monika: Znowu miał pecha. Między nami wszystko dzieje się inaczej, niż on sobie to wyobraża. W naszym teatrze istnieje taki zwyczaj, który wywodzi się jeszcze z czasów, kiedy prowadziliśmy Akademię Filmową, że wspólnie oglądamy na dużym ekranie filmy i spektakle. Umówiliśmy się, że zobaczymy Kalkwerk Krystiana Lupy. To nie jest krótkie i łatwe w odbiorze przedstawienie, więc gdy się skończyło, czułam się zmęczona i chciałam pójść do domu. A tu nagle Michał wchodzi na scenę z bukietem róż i chce się oświadczać. Chyba niezbyt dobrze zareagowałam, bo mnie z kolei marzyło się, że będzie to nasze bardzo prywatne wydarzenie.
Michał: Ja klęczę, trzymam ten pierścionek, a ona scenicznym szeptem mówi, że nie teraz, że w domu Posłuchałeś?
Michał: No co ty, miałem się wycofać z tym bukietem do garderoby?
Monika: Oczywiście przyjęłam oświadczyny i po chwili byłam już naprawdę bardzo szczęśliwa.
Michał: Chciałem zrobić to w teatrze, bo przecież teatr to jest nasze dziecko i gdzie jak nie tu przeżywać najpiękniejsze chwile. Na szczęście Monika to zrozumiała.
Czy ślub w Barcelonie to też był pomysł Michała?
Monika: Nie, razem wybraliśmy to miejsce. Ludzie podejrzewają, że wyjechaliśmy tam, bo w Polsce nie możemy wziąć ślubu. Mogliśmy to zrobić w każdym Urzędzie Stanu Cywilnego, ale nie zdecydowaliśmy się na to, bo mamy żal, że tyle czasu musieliśmy czekać na tę uroczystość. Przed tranzycją byliśmy
ze sobą 20 lat i nie mogliśmy nawet pomyśleć o tym, by pobrać się jako para jednopłciowa. Uważam, że to jest zwykła hipokryzja. Teraz możemy adoptować dziecko, co jeszcze rok temu byłoby absolutnie niedopuszczalne. A przecież jesteśmy tymi samymi ludźmi. Dlatego ślub wzięliśmy w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Barcelonie.
Michał: Wysłaliśmy prośby do trzech konsulatów, ale z Barcelony dostaliśmy najszybciej odpowiedź. Musieliśmy dostarczy tylko osobiście dokumenty. Na ślub pojechali z nami rodzice Moniki, którzy byli świadkami. Pani konsul i pozostali urzędnicy byli niezwykle mili. Zaproponowali nawet, żebyśmy przyjechali do nich na rocznicę ślubu i razem napili się szampana.
Czy od czasu ślubu coś w waszych relacjach się zmieniło?
Monika: Poczułam się bardziej spokojna. Przyszła ulga, a z nią myśl, że jestem teraz w dobrym miejscu mojego życia.
Michał: Ja też jestem bardzo szczęśliwy. Ten ślub to dla nas nagroda za to, że udało nam się przetrwać te dwadzieścia nie zawsze łatwych lat i teraz możemy cieszyć się sobą tak zwyczajnie, bez żadnych komplikacji. Kiedy mogę do kogoś powiedzieć, że zaraz przyjdzie tu moja żona, to czuję się fantastycznie.
Te słowa: żona, mąż są dla mnie cudem, który mnie spotkał. Nosiliśmy na barkach jakiś ciężar i wreszcie zrzuciliśmy go z siebie. Dzięki temu jest świetnie.
Tekst zrealizowany w ramach projektu „Kraków i świat teatru” wspieranego przez Miasto Kraków.
