PARTNER PROJEKTU:

thumbnail Subiektywnie

Co wybieramy

Krzysztof Burnetko
Subiektywnie Krzysztof Burnetko

Każde wybory są ważne. Tym razem czasy są takie, że stawka jest najwyższa z możliwych.

Gra idzie o to, w jakiej Polsce będziemy żyć w najbliższych latach, jeśli nie dekadach. Na dodatek tyczy to zarówno stosunków wewnętrznych, jak – mówiąc wprost – suwerenności. W istocie bowiem przed obywatelami stoi wybór cywilizacyjny. Czy wierzą w wartości takie jak wolność, prawa człowieka, poszanowanie godności każdego, otwartość na inne kultury, tolerancja i dialog – i polską oraz europejską tradycję z nimi związaną? Czy też – w imię poczucia (złudnego zresztą) bezpieczeństwa, ale i wskutek zadawnionych narodowych kompleksów i niechęci oraz – wolą żyć w państwie zamkniętym na wolny świat, oddać się w ręce ludzi bezwzględnych i cynicznych i hołdować najciemniejszym kartom narodowej przeszłości. W efekcie przystać na prosty i przećwiczony już układ z władzą: potulność lub obojętność w zamian za kaszankę na grilla i igrzyska w stylu disco polo, przemarszów z pochodniami i nienawistnymi hasłami bądź paramilitarnych rekonstrukcji historycznych.

Wagi temu wyborowi przydaje niespotykane dotąd tempo zmian technologicznych i mentalnościowych, którego chcąc nie chcąc jesteśmy świadkami i uczestnikami. A także kierunek i dynamika trendów politycznych, ustrojowych i kulturowych: rosnące wpływy, i to nie tylko w sferze gospodarki, wielkiego kapitału (już nie tylko produkcyjnego i finansowego, ale tzw. big techów) oraz skuteczność populizmu i odwołań do tożsamości narodowych (o nacjonalistycznym jednak często posmaku). A w efekcie – coraz większa liczba państw rządzonych autorytarnie, których (na co wskazuje Anna Applebaum) przywódców łączy chęć bezwzględnego utrzymania swojej władzy, a także związanych z nią wielkich pieniędzy (oraz uniknięcia ewentualnej odpowiedzialności za swoje polityczne i kryminalne poczynania). Przestają obowiązywać reguły uważane dotąd za niekwestionowalne w życiu publicznym – nie tylko te ustrojowe (jak trójpodział władzy i szacunek dla wyroków sądowych, zasada nienaruszalności granic, poszanowanie umów itd.), ale i kulturowe: przejrzystość sfery publicznej, odrzucenie retoryki nienawiści oraz agresji zbrojnej jako politycznego narzędzia, równoprawny dialog przy równoczesnej niezgodzie na uznanie za partnerów środowisk skrajnych (chociażby odwołujących się do faszyzmu czy nazizmu). Standardem staje się „polityka perwersji”, czyli bezwzględnego cynizmu i braku zasad, przewartościowania (czytaj: zrywania) niewzruszalnych, zdawałoby się, sojuszy w imię mglistych wizji i swobodnie zmienianych strategii, ingerowanie w sprawy wewnętrzne (także wybory) państw uznawanych ze obszary zainteresowania itp. Wszystko to połączone jest z medialną hucpą i narcyzmem polityków nowej ery.

W tej sytuacji mamy wybrać głowę polskiego państwa. Państwa zdewastowanego na dodatek ośmioma latami rządów narodowo-socjalistycznej prawicy – zarówno pod względem prawno-ustrojowym i instytucjonalnym (chociażby kolesiostwo i nomenklatura w obsadzie stanowisk), jak w sferze mentalności społeczeństwa (stały odsetek nieprzemakalnego elektoratu PiS, rosnąca popularność koncepcji szowinistycznych czy wręcz brunatnych i rasistowskich).

Zwycięstwo kandydata, który sam nazwał się „decyzją Kaczyńskiego” oznacza niemal na pewno powrót – i to bynajmniej nie w odległej perspektywie – do pełnej władzy ekipy Prezesa. Czyli domknięcie i ostateczne zabetonowanie znanej już dobrze sieci PiS-owskiego układu – wszechwładzy partii, partyjno-rodzinnego kumoterstwa oraz politycznego sutenerstwa i złodziejstwa, podlanego oczywiście sosem narodowej tromtadracji przyprawionym nienawiścią do wszystkich niepodzielających jedynie słusznej linii. I to na lata, jeśli nie dekady. Co więcej, tym razem będzie to, powtórzmy, wersja hard. Wszak Karol Nawrocki nie bez powodu kreuje się na mężczyznę (i polityka oczywiście) silnego, by nie rzec bezwzględnego (tu niechcianym akurat dowodem stała się afera z bezpardonowym przejęciem mieszkania schorowanego człowieka). Podobne próby Andrzeja Dudy budziły najwyżej politowanie. W przypadku obecnego kandydata PiS choćby jego kibolsko-ochroniarsko-sutenerska przeszłość (nie mówiąc o wspomnianej historii cynicznego złodziejstwa mieszkaniowego oraz też pięknie symbolicznej sprawy „apartamentu miłości” deluxe w Muzeum II Wojny Światowej) musi budzić dreszcz.

I drugi potencjalny skutek, w historycznej perspektywie może i bardziej tragiczny. Zważywszy na rosnącą antyzachodniość Prezesa i jego kompanów, ich prezydent, a potem ich władza prowadzić musi do kompletnej zmiany wektorów polskiej polityki zagranicznej. Z Zachodu na wschód. Bo, mimo antyrosyjskiej dziś retoryki, odwołująca się na wszelkich poziomach do wyidealizowanej polskości misyjność PiS bliska jest przecież pansłowiańskiej misyjności obecnych ideologów Kremla. Łączy je zwłaszcza niechęć do idei Zachodu – i strach przed nimi. Kaczyński z kumplami (w tym kandydatem Nawrockim) sięga – za wciąż żywym nad Wisłą Romanem Dmowskim, a raczej jego koncepcjami, bo przecież szefa przedwojennej endecji mało kto już rozpoznaje – po koncept antyniemiecki. A dziś oznacza to antyunijny. Koło się domyka. Zwłaszcza, że konstrukcja taka nader pasuje towarzyszom z Konfederacji – i tej od kandydata Mentzena, i tej od Korony Polskiej kandydata Brauna. Zwłaszcza ten drugi (by ponownie nie wymieniać nazwiska) nie wahają się gardłować za dobrymi relacjami z Władimirem Putinem i, imperialną przecież!, Rosją. I, co znamienne, z antyukraińskości czynią na nowo polityczną broń – znowu nad Wisłą skuteczną!.

Cóż dodać: dla każdego, kto ceni wolność, prawa człowieka, tradycję Europy i europejskiej wspólnoty, wybór zdaje się prosty. O ile w pierwszej turze prezydenckich wyborów warto głosować za emocjami – czyli którymś z głoszących te właśnie wartości kandydatów (a jest ich na szczęście kilku), to w drugiej trzeba kierować się także rozumem – a więc i kalkulacją. Sondaże wskazują, że wówczas będzie nim Rafał Trzaskowski. Obowiązkiem więc iść także wtedy do urny.